EFEKT MOTYLA cd
Likwidując, przed powrotem, interes w Afganistanie Marcin nie zapomniał przelać odpowiedniej kwoty na swe prywatne konto w niedużym i bardzo dyskretnym banku w Monako. Za radą starszych kolegów, już od pierwszych lat służby, założył je i regularnie zasilał częścią pieniędzy, które zarabiał prowadząc firmy-przykrywki. Robił to na wypadek, gdyby okazało się, że dla dobra służby musi ją nagle i niespodziewanie opuścić. Teraz było jak znalazł. Uwolniony od armii, korzystając z bezpieczeństwa finansowego, postanowił, po załatwieniu wszystkich formalności, wybrać się do Grecji. Wynająć może jakąś małą chałupkę w którymś z greckich miasteczek, łowić ryby, pić wino, odświeżyć swoją grekę, coś poczytać, coś pooglądać, może coś poderwać, nie myśleć o niczym praktycznym, póki się da. A potem rozejrzeć się za robotą bodyguarda, załoganta na jachcie dla bogaczy lub za czymś podobnym. Tu, w kraju, nie widział dla siebie przyszłości.
Nad ranem dwaj starzy kumple odpłynęli – oddzielnie. Każdy na swoje wyspy nie do końca szczęśliwe.
5.
Iwan Aleksandrowicz Jewtuszenko nie był potomkiem wielkiego poety, nie miał też natury poetyckiej, choć przyznać trzeba, że jego aksamitny baryton, kiedy nucił dumki przy biesiadzie, zmiękczał serca kobiet. Tym samym ciepłym głosem wydawał też polecenia, które wpływały na losy setek, nawet tysięcy ludzi. Na los niektórych w sposób ostateczny. Jako dyrektor generalny DONHUT-u, stanowiącego część UKDON-u, jednego z trzech największych donieckich konsorcjów węglowo-metalurgicznych, nie był, co prawda, oligarchą, ale postacią prawie równie ważną. Rzadko bowiem się zdarzało, by właściciele nie pytali go o zdanie przed podjęciem znaczących decyzji. Mówił biegle w kilku językach. Szybko nawiązywał kontakty. Potrafił twardo negocjować. Doświadczenie i znajomości z okresu kiedy był oficerem GRU ułatwiały mu zdobywanie informacji trudno dostępnych dla innych. Krótką, bo zaledwie sześcioletnią, karierę w sowieckim wywiadzie wojskowym przerwał mu rozpad Związku Radzieckiego. Do nowych, ukraińskich służb, już nie wstąpił. Nowa rzeczywistość stwarzała zdecydowanie bardziej interesujące perspektywy.
Korzystając z wolności gospodarczej w niepodległej Ukrainie, firmy, głównie te utrzymujące kontakty gospodarcze z zagranicą, stanowiące dawniej przykrywki rosyj-skiego wywiadu, doinwestowywane półlegalnym lub całkiem nielegalnym kapitałem, prywatyzowały się, a ich dyrektorzy oraz nadzorcy z ramienia służb, cwaniacy i gangsterzy wspólnie stawali się ich właścicielami. Błyskawicznie obrastali fortunami. Korumpując lokalnych bonzów, którzy sprytnie, we właściwym momencie, zmienili front na słuszny, za bezcen przejmowali od państwa kolejne upadające posocjalistyczne molochy. Do takich przejęć świetnie nadawali się byli oficerowie tajnych służb, pracujący niegdyś pod przykryciem na zachodzie. Nic więc dziwnego, że wyróżniający się w czasach służby w GRU Iwan Jewtuszenko szybko znalazł miejsce w gigancie metalurgicznym swego dawnego przełożonego, generała Siergieja Wasyliewicza Kowalowowa. Po prawie dziesięciu latach pracy dorobił się stanowiska dyrektora gene-ralnego największej w konsorcjum firmy i opinii świetnego specjalisty od przejęć. Miał też drobne wpadki wynikające z nazbyt wybujałego temperamentu seksualnego. Z tego też powodu jedna z jego sekretarek, urodziwszy bliźniaki, dostała ciekawą pracę w przedstawicielstwie firmy w Monachium, druga, zdecydowanie mniej rozsądna, zginęła w wyniku awarii hamulców w swoim dwunastoletnim golfie. Sama była sobie winna. Wiedząc o jego wrażliwości na kobiece wdzięki, prowokowała go umiejętnie dobieranymi, śmiało eksponującymi jej atrakcyjne kształty strojami. Kokietowała niedwuznacznymi deklaracjami, że jest do dyspozycji również podczas służbowych delegacji. W końcu pomyślał, czemu nie. Zabrał ją do Kijowa na którąś z kolejnych narad jako asystentkę. Wieczorem, zanim jeszcze zdołał się wytrzeć po prysznicu, zapukała do drzwi i ubrana w seksowną bieliznę i mały, kelnerski fartuszek, wwiozła na ruchomym barku szampana w kubełku z lodem, dwa kieliszki, salaterkę truskawek i drugą bitej śmietany. Nawet święty nie przepuściłby takiej okazji. Więc i on nie zamierzał. I nie żałował. Panienka okazała się wyjątkowo chętna i bezpruderyjna. A niektóre jej zachcianki... Naprawdę zaskoczyła go, kiedy wylawszy, niby przypadkiem, szampana na jego hotelowy szlafrok, domagała się zasłużonej kary. I nie starczyło jej kilka delikatnych klapsów. Chciała porządnego lania. Spełnił to jej życzenie tak skutecznie, że rankiem po razach pasem widać było trwałe ślady. Ona wydawała się wniebowzięta. Co tak naprawdę kręciło ją w tych masochistycznych zabawach, dowiedział się dopiero po powrocie, kiedy oświadczyła mu, że czuje się zgwałcona, ma zamiar zrobić obdukcję i zgłosić rzecz całą na policję. Chyba, że szef okaże się dżentelmenem i znajdzie właściwy sposób, by wynagrodzić jej krzywdę. Nie dyskutował, zapłacił.