Dziweczynka z klatki
Onegdaj, gdy słońce sączyło złote promienie, w odległej krainie stał wielki labirynt z żywopłotu. Przez niezliczoną ilość zakamarków labiryntu prześlizgiwały się podmuchy wiatru. W jednym z takowych zakamarków stał marmurowy stół, a na nim złota klatka.
Pięknie zdobione pręciki prowadziły promienie słońca do marmuru. Kwieciste ornamenty wyglądały jak prawdziwe rośliny. Wewnątrz klatki rosła prawdziwa trawa, latały niebieskie motyle, które, o dziwo, nie opuszczały złotego więżenia, stało tam nawet namacalne drzewo. Wszystko było pomniejszone, jednakże bardzo realne.
Na jednej z rozłożystych gałęzi drzewa umocowana była huśtawka, której sznur ozdobiony był malutkimi kwiatkami. Drewnianą deskę zajmowała malutka dziewczynka. Radośnie huśtała się, jakby nie zauważała, że jest zamknięta.
Świat gnał do przodu, coraz szybciej i szybciej. Przybywało zachmurzonych dni i deszczowych nocy. Któregoś dnia niebieskie motyle upadły na trawę, a ich skrzydełka zmieniły się w proch, który uleciał z wiatrem. Dziewczynka coraz częściej oddalała się od drzewa z huśtawką. Lękliwie jednak powracała do miejsca, które znała przez całe życie. Jednakże pewnego dnia dotarła do niegdyś złotych prętów. Pyszne zdobienia wypłukał deszcz, a lśniący kolor zmatowiał i przybrał smętną, zieloną barwę.
Dziewczynka wydostała się z klatki. Przybrała ludzkie rozmiary i poszła w świat. Bez znajomości świata błąkała się wśród nudnych, landrynkowych życiorysów. Ludzie wytykali jej odmienność i zamykali drzwi w zimne noce. Karmiona pogardą i łaską zamarzła zimowej nocy. Inna od ludzi, jednak będąca człowiekiem.