Dzieło prawdy, wyznanie szamana
Idę poprzez kamienny most wszystko dookoła płonie żywym ogniem, słychać krzyki i nawoływania rozpaczy i bólu. Pod moimi stopami nie ma już ziemi, ni kamieni i traw wszędzie gdzie spojrzę spoczywają tysiące martwych ciał. Nogi brodzą wśród krwi, oszpeconych ludzi i zakrwawionego oręża. Człowiek zabija człowieka, choć łączy ich jedna planeta i jedna zależność…Człowiek wyznający fałszywych Bogów nie ma, do kogo przemówić i do kogo się zwrócić w chwili swej śmierci…
Czarne jak noc kruki kołyszą się miarowo na ciężkim od smrodu powietrzu ich ciemne sylwetki wyłaniają się z mgły i welonu czarnego dymu jak anioły śmierci wędrujące od ciała do ciała... Uświadamiam sobie, iż to jest nasz świat, ludzki świat, świat ostatnich tysiącleci. Miliardy ofiar pochłoniętych przez wieki, łzy ich rodzin, dzieci i żon, krew przelana przez człowieka mogłaby utworzyć nowe jeziora morza i oceany. Nad miliardami ciał płacze Wielka Bogini zasmucona brakiem równowagi, prawdy i pokoju…
Człowiek ta krwiożerca bestia śmie nazywać siebie człowiekiem i bać się diabła?! W imię władzy, Religi, pieniędzy bestia zabijała i zabija tocząc dookoła siebie pełnym złości wzrokiem...Testosteron bez elementu równowagi doprowadzi świat do zagłady… Moja zbroja sklecona z ludzkich dusz i cierpienia ciąży a miecz prawdy unosi się ku górze jednak bestia jest daleko zbyt daleko mego ostrza...
Czarne lśniące jak stal węże o czerwonych oczach wyłaniają się z odmętów krwi, w której tonę, otacza mnie chłód a w ustach nasila się metaliczny smak krwi. Węże są coraz bliżej a ja ostatkiem sił dźwigam się na ostatni kawałek lądu... Łby węży wyłaniają się z odmętów wzburzonej krwi, płyną do mnie a ja chwytam miecz tkwiący w kamieniu i pozbawiam czarne bestie głów. Siedem ciał znika wśród mrocznej krwi a fala po trzy kroć uderza o brzeg mojej wyspy, gdy po raz ostatni widzę blask czerwonych oczu...
Idę ku skałą zapomnienia, na których rozbiło się już tylu uciekinierów, tylu zrozpaczonych desperatów, tylu zdradzonych i oszukanych, a kilku z nich nadal tam stoi czekając w niemej pokorze przez resztkę swego życia na marny koniec swej nędznej ludzkiej egzystencji...
Ile nadziei utonęło w tej krwi, ile pragnień skończyło na dnie, ilu zanurkowało myśląc, że się odbiją od dna... Wyspa straceńców takich jak ja wędrujących przez światy i oceany, aby odnaleźć prawdę zakopaną przez wieki na dnie duszy.Prawda ukryta przed światem przez bestie, która ukryła się między ludźmi, aby tępić ich i napuszczać ich przeciwko sobie…Każde kłamstwo nawet marne po wielu tysiącleciach staje się prawdą, o którą inni walczą wierząc w jej nieskazitelność… Bestia wie, że wystarczy tylko szeptać, podpowiadać, jączyć kłamstwa, aby ludzie zabijali się w imię jej fałszywego imienia…
I dotyka mego ramienia anioł tak jasny ze z pewnością zrodzony ze światła duszy wiekuistej wskazuje mi drogę wiodącą na strzelisty szczyt.Droga wiedzie miedzy głazami władzy, kamieniami pożądania i strzelistymi grotami kłamstw... Omijam wszystko, co mogłoby odciągnąć mnie od prawdy czując na karku oddech bestii... Raz po raz wyłaniają się z ziemi mokre od krwi obłudne oślizgłe palce martwych ochotników, którzy szli po prawdę a znaleźli bogactwo, pożądanie i fałszywych bogów, zapomnieli o prawdzie i umarli walcząc o to, co odkryli w swym pustym rozumie...
W drodze ku początkom prawdy idziemy sami, aby po chwili stwierdzić, że raz po raz mijamy inne zmęczone kłamstwem postacie, jednak wiara prawdy wymaga, aby ostatni etap podróży został odbytych we dwoje, bowiem tylko pełna harmonia otoczona dopełnieniem miłością, może doprowadzić nas tam gdzie niewielu postawiło swa stopę...