DZIADEK JANEK
stanie w jej gospodarstwie rolnym, szybko męcząc się, ani nie mogła niczego zbyt ciężkiego ciągnąć na wozie. Przy okazji namówiła swojego swacha, żeby ją od niej odkupił sobie. Kobyła gdyby nie to, że spodziewała się źrebięcia, była z natury bardzo spokojna i pracowita. Dziadek do oźrebienia się bardzo dbał o nią i doglądał jej codziennie. On w dalszym ciągu nie wyprowadzał szkapy brzemiennej do robót nadmiernie wysiłkowych, obawiając się iż mogą jej bardzo zaszkodzić. Babcia Ada nigdy nie kupiła sobie już drugiego konia. Natomiast on doczekał się wkrótce bardzo ślicznej czarnej jak węgiel źróbki, która tak jakby miała białe skarpetki na pęcinkach, a na swoim czole nosiła białą gwiazdę. Rodzice mojej mamy wprost z tego powodu nie posiadali się ze szczęścia. Wszyscy sąsiedzi im zazdrościli tak pięknego źrebięcia. Radość i szczęście babci Marii i dziadka Janka nie trwało jednak zbyt długo, bo źróbka okazała się przeciwieństwem swojej matki. Była bardzo krnąbrna, bardzo uparta i złośliwa, oraz płochliwa z byle powodu (panicznie lękała się np. samochodów), nieraz potrafiła ze strachu przed jadącym z na przeciwka autobusem, stanąć dęba znienacka na tylnych kopytach dziadkowi i wywrócić go z wozem prosto do rowu przy szosie. Nie cierpiała również gdy dziadek zaprzęgał ją do wozu. Dłużej zawsze zajmowało jemu to przygotowywanie jej do wyjazdu i po powrocie np. z kościoła, ze sklepu odprzęganie jej z wozu, niż sam dojazd na samo miejsce w obie strony. Źróbka była nieujarzmiona, nie można było jej przekonać ani dobrocią, ani batem często rzucała się na dziadka z kopytami i zębami, chcąc go ugryźć. Musiał nieraz bardzo uważać na siebie, żeby go przypadkiem nie kopnęła. Wujek Zygmunt (najstarszy brat mojej mamy) i jego żona- ciocia Krystyna , wzięli potem sobie białą kobyłę od dziadka. Miał własną wielodzietną rodzinę i mieszkali w siódemkę na wsi. Agata i Mariusz byli bliźniakami o 3 lata starszymi ode mnie. Tomek był w moim wieku, Sylwia była ode mnie młodsza o 5 lat, a Wioletta chyba o 9 lat. Wujek Zygmunt nie miał nigdy najmniejszego żalu do swoich rodziców, że najwięcej poświęcali mi właśnie swojej szczególnej uwagi, czasu wolnego niż swoim wnukom z jego strony. Był niezwykle dobrodusznym człowiekiem i wyrozumiałym. Mówię był, bo już nie żyje od blisko 15 lat. Zachorował nagle w wieku 43 lat, lekarze uznali, iż to jest rozedma płuc (palił dużo papierosów), a po śmierci 10 stycznia 1990 r. podczas sekcji zwłok lekarze stwierdzili u niego wrodzoną wadę serca. Wujek Staszek i ciotka Gabriela mieli 4 dzieci. Dominika w moim wieku, Maćka o 2 lata młodszego ode mnie, Dorotę o 4 lata i Weronikę młodszą ode mnie o 6 lat. Maciek w niewyjaśnionych okolicznościach zginął tragicznie w czerwcu 1999 r. Pracował w Warszawie. Pojechał do pracy i zaraz ślad po nim zaginął. Po tygodniu ktoś zauważył w rzece zwłoki, które wypłynęły. Średni brat mamy i jego żona (rodowita góralka) nie mogli przeboleć i przepatrzyć na to, że jestem najbardziej ukochaną wnuczką przez babcię Marię i dziadka Janka. Z tego powodu i nie tylko, bardzo często dochodziło między nimi, moimi rodzicami a babcią i dziadkiem do różnych bardzo nieprzyjemnych sporów i waśni, które wszczynane były tylko przez ciotkę Gabrielę i wujka Staszka. Później nie odzywali się wszyscy do siebie przez rok, 2 lata. Dominik, Maciek, (któremu po śmierci przebaczyłam wszystko co spotkało mnie z jego strony w dzieciństwie), Dorota i Weronika byli nastawiani bardzo wrogo przez swoich rodziców na nas wszystkich. Po czym między nami znowu nastawała zgoda, ale nie na długo. W każdej chwili i o każdej porze można było się spodziewać zaczepki i konfliktu z ich strony. Historia lubiła się powtarzać coraz częściej, odkąd wujek Staszek przyjechał z rodziną z gór i na stałe osiedlił się na tej samej wsi co my. Najpierw mieszkali w szóstkę u babci Marii i u dziadka Janka, potem przeprowadzili się na swoje. Rodzice mamy nigdy nie robili między nami 10-cioma wnukami najmniejszego wyróżnienia. Prezenty