Dyniak
On jest opóźniony.
– Pójdziesz, durniu? – Obracam się i próbuję go przegonić.
Jest irytujący, bo nie potrafi przestać. Zlewka nie pomaga. Będzie stał i pstrykał w ucho, aż szlag człowieka trafi.
Jest na to chyba jakaś fachowa nazwa.
Dyniak kąpie się wieczorem drugi raz. Widziałem, jak zniknął w pokoju, wycierał włosy. A w łazience pełno pary. Wcześniej kąpał się do obiadu. Musi się domyć do roboty w stajni?
Mam wrażenie, że czekał, aż wszyscy będą czymś zajęci i o nim zapomną, a przez jego sposób bycia robią to chętnie.
Ubiera się i wychodzi obrządzić konie. Zazwyczaj nie ma go kupę czasu. Godzinę, dwie. Może więcej. Często wraca późną nocą. Mam płytki sen i słyszę.
Nic mnie to nigdy nie obchodziło, nawet lepiej, że wychodzi i go nie ma. Nie podłazi i nie zaczepia, nie trąca, nie wykręca, nie pstryka w uszy, nie łapie za sutki.
Normalnie siedziałbym o tej porze z teściem i pił whisky. Ale chłopinę powaliła taka zmuła, że poszedł w kimę. Niech odpoczywa.
Magda z teściową i Iwoną oglądają jakiś badziew w telewizji, a ja mam czas dla siebie. Jak nigdy. Mogę do nich dołączyć, coś poczytać albo pooglądać na komórce.
Wyglądam przez okno. Niebo jest usiane gwiazdami jak plaża piaskiem. Uwielbiam to na głębokich wsiach.
Piękny wieczór na spacer.
Zakładam ukradkiem kurtkę, buty i wymykam się z domu. To plus tego miejsca. W mieście trzeba łazić w masce. Szlag by mnie trafił.
Staję pod gwiazdami i wdycham pyszne powietrze. Czuć, że idzie lato.
Zawsze miałem gdzieś, że Dyniak znika wieczorem. Założyłem bez dłuższego zastanowienia, że spotyka się ze swoimi głupkowatymi kumplami ze wsi albo z dziewczynami. Wyobrażam sobie teraz, jakiej muszą być urody, skoro się z nim zadają.
A przecież może być zupełnie inaczej. Może ma jakąś tajemnicę, jest jakimś zboczeńcem. Co, nie zdarza się?
Idę na wzgórze za domem. Pójdę grzbietem i dalej lasem.
Zajdę stajnię od tyłu.
Po tylu latach znam dobrze okolice. Pamiętam, jak Magda prowadziła mnie tędy pierwszy raz i opowiadała dzieciństwo.
Jestem ciemno ubrany, nie widać mnie w mroku, tylko gębę. Obserwuję stajnię ze wzgórza ukryty w świerkach. Jest prawie pełnia, całkiem jasno. Światło się pali w budynku, psy piłują mordy do Dyniastego, który kręci się w środku.
Chcę zejść ze wzgórza, zakraść się do stajni, ale widzę kogoś z lewej strony. Ktoś stoi na wjeździe i to nie jest Dyniak. To ktoś wyższy, szczuplejszy i ma ciemne włosy. Ubrany chyba w elegancki płaszcz. Kombinezony i szmaty robocze nie mają takich kołnierzy.
Kto to jest? Stoi na posesji, nie na drodze, jakby pilnował wjazdu.
Wymyślam głupotę, że eleganccy złodzieje kradną rolnikom sprzęty, widły i taczki. Nie wiem tylko, po co.
Pewnie, to ktoś do Dyniaka. Czeka na niego, aż skończy? Możliwe, że idą gdzieś razem i po to się Maciek kąpał. Ciuchy miał w stajni przygotowane? Może jest cichym wielbicielem baletu albo opery? Może gra na jakimś instrumencie w orkiestrze i trzyma to w tajemnicy? Grają zwierzakom w stajni ukradkiem.
Nie mogę zejść tędy, bo będę jak na dłoni i typ mnie zobaczy. Cofnę się za górę i pójdę zboczem do miejsca, gdzie stajnia mnie zasłoni. Rosną tam brzozy.
Chcę ruszyć, ale widzę ruch z lewej. Samochód z wyłączonymi światłami wjeżdża z drogi, mija typa na wjeździe i podjeżdża pod stajnię.
Może zbierają się członkowie orkiestry? Wiedzą, że ryzykują i dlatego się czają, boją się kar i krytyki.
Wysiadają kierowca i pasażer, dwaj faceci, ubrani w podobne płaszcze, otwierają drzwi komuś z tyłu. Wychodzi kobieta i mężczyzna. To daleko, ale widzę, że ich stroje są proste, bez wybrzuszeń. Chyba ubrani elegancko, oficjalnie.