dwa razy w tygodniu
z nią dziwnej zabawy, czy subtelnymi sygnałami nie mrugają zalotnie i tajemniczo…
Obok stał dzisiejszy podróżnik. Wierny, jak nazywał takich jak on Hemingway. Miał rację, jak zwykle zresztą. Religia. To im dawała. Tym handlowali. Nowy rodzaj rozkoszy. Znów zła na siebie upomniała się w duchu, by przestać analizować, rozmyślać, tak jest prościej. Jeszcze na chwilę omiotła zazdrosnym, obłąkańczym wzrokiem wyszczerzony w kpiącym uśmiechu rząd czerwono-białych klawiszy…
W końcu niespiesznie spojrzała także i na niego. Ubrany był w typowy strój wyższej klasy, czyli tak naprawdę szary, nijaki uniform. Uśmiechnęła się. Nigdy nie mogła zrozumieć, że w swych fantazjach zapominają o sobie. Nie likwidują za dużego brzuszka. Nie pozbywają się łysiny. Nie zmniejszają nosa. Zupełnie tak, jakby całą uwagę skupiali na niej, by była naga, by miała białą apaszkę.
Był w średnim wieku, w zasadzie przystojny i dobrze zbudowany. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Nie grało najmniejszej roli. Oparty rękami na gładkim blacie, siedział na szeroko rozstawionym fortepianie i wciąż zdezorientowany, przytłoczony zaistniałą sytuacją rozglądał się niepewnie, a gdy dostrzegł zbliżającą się sylwetkę jej nagiego, mlecznie kuszącego ciała, zaczął się wiercić, nerwowo machać nogami.
Cały czas chłodno opanowana i rozluźniona stanęła w końcu zaledwie parę kroków od niego. Chwilę milczeli. Z dziką satysfakcją obrzucali się urywanymi w połowie spojrzeniami, badali. Z niebezpieczną fascynacją chłonęli niebieski świat wokół, a z oddali wtórowało im przytłumione tętnienie, mroczne i melodyjne, odgrywające jakiś walc, jakieś tango, jakiś marsz…
- Zdaje się, że na mnie czekasz – powiedziała powoli, akcentując każdy wyraz tak, by mógł wyraźnie poczuć smak jej głosu.
- Czekam na… – niepewnie urwał, by zanurzyć się w rozmyślaniach
- Podoba ci się nasz krajobraz?
- Czy ty jesteś…
- …bogiem?
- Tak… – niezdarnie zaczął, by po chwili się poprawić – nie…Nie wiem.
- Mogę być wszystkim, czym tylko zapragniesz.
- To moja wyobraźnia, tak?
- I tak i nie. To coś więcej. Masz niepowtarzalną okazję, by stworzyć sobie świat. Wykorzystaj ją dobrze. – nieznacznie kołysząc się, z gracją podeszła do niego i przybliżyła swe pełne, nabrzmiałe błękitem usta do jego, delikatnie dmuchając przy tym mu w twarz ciepłym, przyjemnie wilgotnym powietrzem, by skończyć. - Chcesz, to ci w tym pomogę.
- Kto gra tę muzykę?
- Ty.
- Przecież ja nie umiem.
- Czyżby? – cicho zapytała, ledwo poruszywszy wargami, niemalże przy tym muskając jego, brakło milimetrów, może mniej…Czuł promieniujące ciepłem jej ciało, piękne, idealne, tak bliskie. Charlotte tymczasem kontynuowała, wciąż twarz-przy-twarzy. – Wszyscy jesteśmy stwórcami, bogami... Czujesz? – Gdy skończyła, z rozkoszy zamknęła oczy i powoli, ociągając się, jakby grając w nieokreśloną grę odwróciła głowę, szeleszcząc, łaskocząc go atramentowymi włosami.
- Absolut…
- Nirwana, istota bytu, centrum wszechświata, Bóg. Różnie to nazywacie. – Odeszła od niego i w niemym geście rozpostarła ramiona na wzór rytualnego błogosławieństwa, próbując przy tym, objąć niebieski tamten świat. – Tu możecie poczuć się największymi artystami w dziejach. Projektować świat! Glina, puzzle, cegły, nuty, słowa... Czym to się różni? – Na chwilę zamilkła i zasiadła przed czerwono-białym rzędem. – Teraz masz władzę nad wszelką materią. Wszyscy tego pragniemy. – Z dziką żądzą zagrała pierwszą, ciężką nutę, która wydawać by się mogło, przebiegła tuż przy ziemi, ledwo zahaczywszy o machające niespokojnie nogi