Duszne lato cz.3 (+18)
- Poruszyłeś uchem! - Krzyknęła i dwoma machnięciami pozbyła się pantofli, z których jeden wpadł do pokoju i zatrzymał się dopiero na stołowej nodze.
Znieruchomiała czekając czy zareaguje, ale jemu było najwidoczniej wszystko jedno albo już się przyzwyczaił do tego, w jaki sposób Mariolka zdejmuje buty.
- Jeśli będziesz stroił fochy, to przestanę cię karmić - spróbowała go złamać szantażem.
Kiedy i ta próba okazała się bezskuteczna, Mariolka poczłapała do stołu, żeby odkopnąć pantofel, uderzając się przy okazji w duży palec u nogi.
-Kuuuurwa! Mógłbyś, przynajmniej na mnie popatrzeć! Kiedy matka wraca to przylatujesz, jak tylko zgrzytnie kluczem w zamku! Kim ja dla ciebie chuju jestem, że mnie tak traktujesz?!
Dziewczyna usiadła zrezygnowana na kanapie i schowała twarz w dłoniach, udając wielką rozpacz. To był chyba najlepszy sposób na jego upór. Zeskoczył z parapetu i idąc do kuchni, otarł się nieznacznie o jej nogi.
***
Stara kamienica z otwartą bramą na ciemne podwórze, wyglądała jak rozdziawiona paszcza smoka zionącego mieszaniną przeróżnych zapachów, zabójczych dla co wrażliwszych gości. Pozostałości skrzydeł frontowych, była jak wyszczerzone zęby na wypadek, gdyby dobywający się z wnętrza odór okazał się niewystarczającym odstraszaczem na przypadkowego przechodnia. Długa gardziel traktu korytarzowego z ciemną plamą wejścia na klatkę schodową po lewej stronie, a po prawej drzwiami do stróżówki dozorcy, zamkniętymi na kłódkę, chyba jeszcze przed wojną. Wszystko upstrzone różnokolorowymi wulgaryzmami, numerami telefonów do okolicznych kurew i nieudolnymi rysunkami fallusów w zwodzie. Dalej było ciemne podwórze z bielejącą w półmroku figurką Bogurodzicy ustawioną na małym podwyższeniu z cegieł. Pod nią tabliczka z prośbą o opiekę, zdrowie i coś tam jeszcze, czego nie było widać zza bukietu sztucznych kwiatów. Pięć rzędów ciemnych okien, z których jedno było uchylone. Na aksamitnej poduszeczce, sterczała zasuszona jak rodzynka główka, wsparta na dwóch patyczkach ramion, pokrytych cienką jak pergamin skórką, nieruchomo wpatrzona w jeden punkt na welonie Najświętszej Panienki. Był jeszcze śmietnik ukryty w najciemniejszym kącie podwórza z wysypującymi się obierkami oraz wykrzywiony trzepak. chyba jedyna atrakcja dla kilku pokoleń najmłodszych mieszkańców kamienicy, a w godzinach nocnych idealne miejsce do głośnego kontestowania otaczającej rzeczywistości, snucia planów, całowania sąsiadki i do zespołowego picia jakiegoś sikacza, którego ktoś z przekory albo z ludzkiej złośliwości nazwał winem.
Mikrokosmos Kloca i Mariolki, w którym spędzili cudowne dzieciństwo, otoczony czynszowymi planetami, co dla jednym mogą się wydać ciemnymi norami bez wygód np. w postaci łazienki, a dla drugich najważniejszym miejscem, leżącym dokładnie w samym centrum wszechświata. To tutaj się wszystko zaczęło, dokładnie odmierzone przez stare zegary wiszące na brudnych ścianach z odłażącą tapetą albo stojące na zakurzonych komodach w otoczeniu pożółkłych fotografii z uśmiechniętymi mieszkańcami kamiennicy, których już nie ma, ale gdyby tylko Bóg pozwolił, to chętnie by tutaj wrócili.