DOM WIEDŹMY
sobie klucze? - Tak. Proszę. Ale ja nie mogę tam wejść. Prawo mi zabrania. - Prawo? - Tak, nasze osiedlowe przepisy. Zarządca posiada wszystkie klucze, ale nie może wchodzić do domów. - A telewizja może? - Tak. Napiszę w raporcie, że chcieli państwo wynająć ten dom. Zgoda? - Dobrze, skoro pan sobie tego życzy... Czy możemy wejść? - Proszę tylko tutaj podpisać. O tak, dziękuję. Oto klucze, dobranoc. - Wyłącz kamerę. To wygląda dziwacznie. Chcę to najpierw sama obejrzeć. Szkoda taśmy na pusty dom, a nie kręcimy przecież Blair Witch Project... - Pójść z tobą? - Nie, nie trzeba. Dam sobie radę. Zaczekaj tu na mnie. Przekręciła klucz w zamku, który zazgrzytał cicho, otworzyła drzwi i weszła do środka. Wewnątrz nie było nikogo. Stęchły zapach zdradzał, że od dawna nikt tu nie mieszkał. A więc: zarządca miał rację. Dom składał się z przestronnego parteru, gdzie znajdował się duży przedpokój i salon z tarasem wychodzącym na ogród za domem. Wszystko urządzone dosyć staroświecko i tandetnie. Jakby właściciela tak drogiego domu nie było już stać na lepsze meble, albo był bardzo przywiązany do starych, zniszczonych rupieci. Powyżej znajdowało się jeszcze jedno piętro, na które prowadziły kamienne schody. Ściany imitowały ceglany mur, co robiło dość przygnębiające wrażenie. Dom wyglądał o wiele atrakcyjniej z zewnątrz. Zapaliła swoją reporterską latarkę i zaczęła wspinać się po schodach. Starała się nie stukać obcasami, by nie burzyć zalegającej dom ciszy. Omiatając snopem światła stopnie, zauważyła niewyraźne odciski w zalegającym kurzu. Ktoś musiał tu być, pomyślała i obejrzała się za kamerzystą czekającym na dole za drzwiami. Chciała go zawołać, by to zobaczył, ale drzwi były zamknięte. Nie mogła sobie przypomnieć, czy to ona je zamykała. Nagle usłyszała cichy jęk, a potem drugi, głośniejszy. Wyraźnie dobiegał z góry. Zatrzymała się, nasłuchując. Usłyszała jednak tylko swoje serce bijące zbyt głośno. Głupia jesteś, zaczynasz ulegać sugestiom, zganiła samą siebie i już pewnym siebie krokiem weszła na górę. Czego tu się bać? Jestem przecież profesjonalistką, nie pierwszy raz wchodzę do pustego domu. Na górze znajdowały się dwa zamknięte pokoje, kuchnia bez drzwi i łazienka. Ta ostatnia odznaczała się oszklonymi do połowy drzwiami, zza których było widać wannę i białe kafelki. Ludzka wyobraźnia nie ma granic, pomyślała, wspominając słowa mieszkańców. To przecież zwykły, opuszczony dom. Znowu dałam się nabrać. Robienie dziwacznych reportaży pociągało za sobą to właśnie ryzyko. Wiele razy przemierzała pół Polski, żeby przekonać się, że duchy są wymysłem jakiejś znużonej nastolatki, która nie może znaleźć chłopaka, a pan domu wcale nie został porwany przez kosmitów, tylko uciekł z inną. Zdarzały się także prawdziwe historie, ale ich bohaterami byli zwykle cierpiący na jakąś psychiczną chorobę ludzie. Byli po prostu ciekawymi przypadkami klinicznymi. Westchnęła zawiedziona, że i tym razem wróci do redakcji z niczym, czyli z kolejnym potwierdzeniem teorii o ludzkiej skłonności do ulegania zbiorowej psychozie. Chciała już wracać na dół, gdy ponownie usłyszała jęk. Był tym razem wyraźniejszy i towarzyszyło mu ciężkie sapanie. Dźwięki dobiegały zza drzwi jednego z pokoi. Były mocno przejaskrawione, „przesterowane”, jak powiedziałby jej ulubiony dźwiękowiec. Wygląda na to, że ktoś urządził tu sobie miły dom schadzek, pomyślała. Chciała dać sobie spokój i zejść na dół, ale zawodowa ciekawość kazała jej otworzyć drzwi i zajrzeć do środka. Nie chciała żałować, że tego nie zrobiła. Najciszej ja umiała nacisnęła klamkę i powoli uchyliła drzwi. Pokój wypełniało gorące, czerwone światło. Sapanie i jęki wzmogły się tak, że wydawało jej się, że czuje je na własnej skórze. Otworzyła szerzej drzwi. Na podłodze, podparta łokciami, klęczała gruba kobieta o rozrzuconych, gęstych, czarnych włosach. Miała zadartą na plecy spódnicę, a na jej wypięty, tłusty zad napierał olbrzymi, włochaty diabeł. Z rogami, ogonem, kopytami satyra