Dom pełen dusz
tam pracowałem, przebywało około 24 rezydentów. Byli to starsi ludzie w wieku około 80 do 100 lat. W większości ludzie ci zachowali bardzo wiele ze swojej sprawności i niezależności. Rezydenci w Soulfield żyją w miłej atmosferze i otoczeniu bardziej przypominający ekskluzywny hotel niż dom starców w polskim znaczeniu tego słowa. Jednak wszyscy oni dotknięci są straszliwą przypadłością podeszłego wieku – demencją. U jednych jest to prawie niezauważalne, inni doświadczali demencji mocniej. Ludzie ci miewają lepsze i gorsze dni. Czasami zdarza się smutny dzień kiedy ktoś z rezydentów odchodzi na zawsze, ale zazwyczaj w domach tych panuje pogodna, pełna bezpieczeństwa i sympatii atmosfera godnego przemijania. Ludzie starsi czasem zapadają w różne stany apatii i całymi miesiącami potrafią nie odzywać się i siedzieć lub leżeć i zupełnie bez ruchu wpatrywać się w pustą przestrzeń, tak jakby byli zupełnie gdzieś indziej... Jedną z rezydentek Soulfield Hall w czasie kiedy tam pracowałem była pochodząca ze „starej wojennej” polskiej emigracji Maruta. Po Powstaniu Warszawskim, jako siedemnastoletnia dziewczyna Maruta kanałami wydostała się z powstańczego piekła Warszawy. Maruta aresztowana przez Niemców, za udział w powstaniu, została wywieziona do obozu jenieckiego w głąb Rzeszy, gdzie w 1945 roku z jenieckiej niewoli uwolniona została przez oddziały brytyjskie. Tuż po uwolnieniu zakochała się w jednym ze swoich wyzwolicieli i wyjechała do Anglii. Dziś jako staruszka mieszkała samotnie w Soutfield Hall. Wszyscy jej najbliżsi odeszli, była zupełnie sama, z dala od ojczyzny, od kontaktu z językiem i kulturą w której się wychowała jako dziecko. Maruta od jakichś czterech lat przed tym jak przyszedłem do pracy w tym domu w ogóle przestała się odzywać. Reagowała na słowa ale na wszystko odpowiadała jedynie gestem, skinieniem głowy lub ciepłym akceptującym uśmiechem. W jej pokoju, na ścianie wisiała fotografia pięknej młodej dziewczyny w powstańczym mundurze Armii Krajowej. Mimo upływu lat Maruta zachowała szlachetność rys tej pięknej dziewczyny z powstańczej fotografii. Lubiłem zajmować się Marutą. Byliśmy w tamtym czasie jedynymi Polakami w Soulfield Hall. Próbowałem nawet czasami mówić do Maruty po polsku ale tak jak zawsze nigdy nie odpowiedziała mi ani słowem. Miałem poczucie, że rozumie co mówię i że nawet lubi kiedy mówię po polsku ale nie mówiła nic.
Nocna zmiana,
kiedy w styczniu 2007 roku wróciłem ze świątecznego urlopu w Polsce tak się poukładało, że z lotniska prosto pojechałem do pracy. Miałem pracować na nocnej zmianie z moją koleżanką z Południowej Afryki ale okazało się, że jest chora i nie przyjdzie. Zostałem więc na zmianie sam. Był to mój pierwszy dzień po świątecznym urlopie i zupełnie nie byłem w nastroju do pracy. Ale to nie z tego powodu nigdy nie zapomnę tej nocy. Niestety spóźniłem się i pracę pospiesznie przekazał mi kolega z dziennej zmiany kwitując odprawę krótkim „ All is ok”.
Kiedy rozpocząłem obchód wszystko było jak zwykle. Miła niespodzianka spotkała mnie dopiero w pokoju Maruty bo po raz pierwszy odkąd tam pracowałem odezwała się. Do tego zdanie, które wypowiedziała było po polsku. Powiedziała, że dobrze widzieć rodaka. To było bardzo miłe. Poprosiła mnie jeszcze o dodatkowy koc bo trochę było jej zimno. To rzeczywiście była chłodna noc. Maruta mówiła po polsku z takim charakterystycznym kresowym akcentem, trochę jak z przedwojennych filmów. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Kiedy rano przekazywałem pracę kolegom z dziennej zmiany opowiedziałem im o mojej nocnej rozmowie z Marutą. Przecież odkąd pamiętam ona nigdy się nie odzywała a tu nagle rozmowa i to na dodatek w języku polskim. Koledzy zamarli z wrażenia. Piotr to niemożliwe powiedział ktoś. Z uśmiechem odp