Dokąd to...?
Nieśmiało postąpiłem kilka kroków w górę. Tuż na linii mojego wzroku ukazała się podłoga następnej kondygnacji. Nie miałem ochoty rozmyślać, dokąd prowadzi, taki ciężar zdawało się to miejsce wtłaczać w moją duszę. Miejmy to za sobą- pomyślałem, po czym przekroczyłem jeszcze kilka stopni. Schody nie wydawały się strome, a mimo to pokonanie ich zajęło mi wieki. Zacząłem się denerwować. Zawiniątko, które trzymałem kurczowo, pomagało mi zachować pozory spokoju. Próbowałem zwalczyć niepohamowaną potrzebę ucieczki. Tymczasem przede mną rozpościerały się stare, siermiężne dywany. Wydzielały zapach starości i anonimowości. Miejsce to zdawało się być składowiskiem osobowości ludzi, którzy kiedykolwiek w nim przebywali. Dębowy parkiet zaskrzypiał w sobie znany sposób, gdy ciężko oparłem się na balustradzie antresoli. Po obu stronach korytarza ciągnęły się nieskończone rzędy drzwi. Każde z nich miały archaiczną w kształcie dziurkę od klucza i rzeźbioną, mosiężną klamkę. Wokół panował półmrok, choć zegar w kącie wskazywał godzinę czwartą po południu. W całym budynku unosiła się zastała atmosfera zawieszenia między czasem, jak to bywa w takich miejscach. Kiedy zajmowałem jeden z tych pokoi, piętnaście lat temu, placówka jeszcze jako tako funkcjonowała. Teraz natomiast chwyta się duchów minionej epoki, zamieszkałych w kurzu, czy dziurkach od klucza. Dobrze pamiętałem, za którymi drzwiami co się mieściło. Oglądałem te wszystkie fragmenty korytarza, mimowolnie wracając do lat tam spędzonych. Tapety, miejscami pozdzierane, miejscami zeżarte przez czas, stanowiły żałosny, a jednocześnie intrygujący widok. Ciężka kotara na drugim końcu, wywołała u mnie znajome dreszcze. Sam się zastanawiam, dlaczego właściwie wróciłem. Te wszystkie lata, które wymęczyły mój charakter, lata, które były pompowane, jak kroplówka, właśnie w tym budynku… A jednak musiałem. Po prostu musiałem powielić schemat, mimo zagrożenia, jakie ze sobą niesie powrót. Chociażby na chwilę. Potrzeba spojrzenia w oczy miejscu, które mnie ukształtowało, które mnie stworzyło, była zdecydowanie silniejsza. Poza tym, musiałem sprawdzić, czy rzecz, którą zostawiłem, nadal na mnie czeka. To w zasadzie powinienem wymienić jako główny powód.
Aby dotrzeć do głównej łaźni, musiałem jeszcze przejść przez hall, dotrzeć do kotary i wślizgnąć się za nią. Po pokonaniu korytarza w drugim skrzydle, oddzielonym zasłoną, dostać się do ostatnich drzwi z lewej strony. Zdaję sobie sprawę, jak brzmią moje słowa. A brzmią co najmniej dziwacznie. Bo niby z jakiego powodu dorosły mężczyzna ma się bać głupiej, opuszczonej rudery? Którą na dodatek zna jak własną kieszeń? Wydaje się to wszystko zgoła niedorzeczne. W pewnym momencie poczułem, że mój pakunek zrobił się jakby cięższy… Musiałem gdzieś usiąść na chwilę i odpocząć. Oparłszy się o ścianę, siadłem na podłodze pod drzwiami do pokoju numer dwadzieścia trzy. Złożyłem bagaż delikatnie obok. Czułem, jak zaczyna pulsować, zaniepokojony. Moje oczy już na dobre przyzwyczaiły się do panujących ciemności. Powoli uczucie strachu zaczęło dzielić się miejscem w moim sercu z ciekawością i ulgą. Już niedługo to się skończy. Będę wolny. Zawiniątko niecierpliwie się poruszyło, wzbijając kłęby kurzu. W powietrzu czuć jeszcze było pozostałości pasty do parkietów, a zza drzwi obok dotarł do mnie wywietrzały prawie do reszty zapach leków. Spojrzałem na zakład zupełnie innym wzrokiem. Powoli obracałem głowę i chłonąłem ten rozpad, przed którym nie ma ucieczki. Miejsce jednak spłatało mi ostatniego figla; zacząłem widzieć je takim, jakie było piętnaście lat temu. Stopniowo, na moich oczach korytarz nabierał tchu, słońce wylewało się przez otwarte drzwi. Zupełnie, jakby ktoś podkręcał dźwięk, coraz