Daktyloskopia
To był naprawdę porządny barak. Żadnej prowizorki. Kiedyś służył do czegoś innego, teraz kostnica była zapełniona, więc w nim kładli zwłoki. Ten barak sprawiał przyjemne wrażenie. Drewniany, w miarę niski, pokryty farbą lub czymś podobnym, w celu konserwacji drewna. Dach, chyba kryty papą. Ale minęło tyle czasu, że te szczegóły gdzieś mi uszły. Pamiętam, że było słonecznie, ja w krótkim rękawku. W baraku duchota, bzyk muchy. Przechadzałem się. Nawet spotkałem znajomą żebraczkę, miała nogi podkurczone; ściągnięto ją z sedesu. Więc jeszcze stężenie pośmiertne? Mój trup był przykryty krwawym prześcieradłem. Młody chłopak, który udawał Batmana. Wszedł na wieżowiec i chciał, przy pomocy węża z hydrantu dostać się piętro niżej do mieszkania, na włam. Teraz tu leży, a ja muszę „ściągnąć” mu palce. Bo zapomniano. Myśmy też z kolegą zapomnieli łyżki do daktyloskopii. Ktoś rzucił hasło: „Butelka by się przydała”. Ileż to roboty. Łapiduchy tylko czekali na taką okazję.
Piliśmy w skupieniu, choć było nam wesoło. Potem przy pomocy butelki „ściągnęliśmy” te palce. Łapiduchy zapraszali nas do budynku, gdzie była porządna kostnica, nowo otwarta, lodówka pierwsza klasa. Ja bym poszedł, z ciekawości, bo rzadko widywałem coś porządnego, ale kolega miał nastrój melancholijny, na przemian z wybuchami radości. Tak się upijał. A przynajmniej, tak na niego działał alkohol. Nie zobaczyłem, i teraz żałuję. To tak, jakbym coś ważnego przeoczył.
O, życie! Wciąż pętać się w baraku, gdzie rozbebeszone zwłoki, wprost z wiejskiego wesela, wciąż się przechadzać i wiedzieć, że o czymś się zapomniało, o czymś ważnym, bez czego ani rusz.
…Przechadzałem się. Ułożeni byli nogami do mnie, do ścieżki, którą chodziłem, ułożeni nogami do siebie, leżąc pod ścianami baraku. Przy żebraczce dłużej stałem. Byłem radośnie zaskoczony. Przecież nie widziałem jej tak długo, i już zacząłem odczuwać smutek. Gdzieś w moim wnętrzu jej brak wzbudził we mnie niepokój. Teraz się objawiła. I było mi przyjemnie.
Naprawdę się ucieszyłem… Jakbym odnalazł kogoś bliskiego.
Czy za nią tęskniłem? Chyba nie tak. Człowiek przyzwyczaja się do ludzi, i do miejsc gdzie ich spotyka. A równowaga została zachwiana. Poczułem brak, i dopiero teraz uświadomiłem sobie, co mnie smuci.
Porządek być musi. Inaczej z człowiekiem dzieje się cos złego.
Stałem nad nią i z czułością spoglądałem na jej podkurczone nogi, i wykrzywioną twarz. W końcu, była ubrana. Sukienka, której nie pamiętam. Być może była spłowiała, brudna, w szpetne kolory, którymi maskują się chorzy psychicznie i biedacy? Tak, była ubrana w sukienkę. Ale nogi miała strasznie chude. I bez pończoch, czy rajtuzów. Już to zauważyłem. A trzewiczki miała śmieszne. Coś chyba z czerwieni, a może żółte? I chyba były na nią za duże.
Nie mogłem stać długo, bo kumpel był wścibski. Może jakieś głupie myśli chodziły mu po głowie? No, nie wiem. Pewnie myślał, że ja tak sobie… A przecież ją znałem. Z widzenia. Bo nigdy się nie odezwałem, a i ona traktowała mnie jak powietrze.
Jeszcze raz wam mówię, ze jej tu obecność wzbudziła we mnie radość. Bo ja odnalazłem, i już wiedziałem, że mi nie ucieknie.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten facet, jako jedyny w trumnie. Leżał jak hrabia, w czarnym garniturze, w białej koszuli i pod krawatem. Czysty, wyprostowany, gotowy przyjąć rodzinę i przyjaciół. Kim był? Ten elegant, wprost z upiornych romansów?