Czyściec cz. 3
Na pewno każdy z was doświadczył kiedyś uczucia niemalże telepatycznego porozumienia z drugą osobą. Ja właśnie czegoś takiego zawsze szukałam. I te chwile, kiedy po prostu wiesz, kiedy ktoś po prostu wie rosły w moich oczach do rangi celu samego w sobie. Ten niebezpieczny pogląd na kontakty międzyludzkie był kolejną, jeżeli nie główną przyczyną mojego upadku.
Podobno, jeżeli wytrwale czegoś szukasz, to to znajdziesz. Ale w niektórych przypadkach jest trochę inaczej – to ciebie znajdują. Pozornie nawet ta druga opcja dla potencjalnego poszukiwacza wydaję się korzystniejsza. Oszczędza energię i czas. Odbiera jednak w subtelny sposób coś innego – możliwość wyboru. Gdy sam czegoś szukasz od początku do końca, każdy twój krok jest świadomy – możesz iść dalej, ale możesz też w każdej chwili zrezygnować. Kiedy ktoś znajduje ciebie, to on wybiera moment, w którym dostajesz to, czego pragnąłeś. I wtedy zaskoczony własnym szczęściem, niewiele już myśląc z otwartymi ramionami przyjmujesz to, co dla ciebie zgotował los.
Ja właśnie w całym tym moim poszukiwaniu zrozumienia, telepatii, bliskości zostałam w końcu znaleziona. Na koncercie wśród głośnej muzyki, piwa i marihuany. Fantastyczny, przystojny chłopak pojawiający się tak znikąd, zupełnie przypadkiem. Długa rozmowa, podczas której miałam wrażenie, że czyta w moich myślach, że mnie rozumie, myśli tak jak ja i chce dokładnie tego co ja.
Minął chyba tydzień. Kolejny koncert spędzałam już z nim i jego ekipą. Genialni, niebanalni, elokwentni ludzie. Mogłabym z nimi rozmawiać godzinami. Nawet tu mi ich trochę brakuje.
Nawet się nie zorientowałam, kiedy z dnia na dzień zostałam otoczona przez osoby, które potrafiły zrobić z mojego mózgu papkę. Brainwash na małych obrotach – tak łagodny, że dla mnie oślepionej swoim nagłym szczęściem niedostrzegalny. Gdybym wtedy mogła choć na chwilę wyjść z siebie, stanąć obok i dokładnie przeanalizować sytuację w jakiej się znalazłam, mogłabym bez wahania zakładać się, że moi nowi przyjaciele próbowali wciągnąć mnie do jakiejś sekty. Nie zdążyłam się tylko dowiedzieć do jakiej, bo techniki pozyskiwania nowych członków na pierwszych etapach są wszędzie bardzo podobne, a ja nigdy na wyższy poziom nie weszłam. Muszę też ze wstydem przyznać, że wówczas już wcale nie trzeba było mi przedstawiać wspaniałych ideologii, rewolucyjnych poglądów i wizji lepszego świata. Byłam na takim etapie wewnętrznego zagubienia, że wystarczyło wykazać trochę empatii, zachęcić mnie do mówienia, posłuchać przez chwilę ze zrozumieniem i potem powtórzyć to samo innymi słowami, udając głębokie zrozumienie mojej niebanalnej, wrażliwej, choć lekko zagubionej duszy. I oni to robili z mistrzowską wprawą.
Nie tylko razem rozmawialiśmy. To chyba ich zdaniem mogłoby wzbudzić we mnie jakieś podejrzenia. Mi, gdy patrzę jeszcze raz na to wsz