część piąta
- Gdy moja sztuka jest tak wątła, że wystarczy szyba, by widz już nie mógł jej dostrzec, czy mam wysmarować szybę gównem, które odwróci uwagę od istoty sprawy i samo ją zastąpi nie pozwalając dostrzec jej choćby w kłamliwej przezroczystości samej szyby? Nie. Nie chcę.
- Miałem zanucić „Deszcze nie spokojne...” z „Czterech pancernych”, ale cenzura nie pozwoliła.
- I nie zanucisz?
- Nie. Miałem też powiedzieć: Jebać urząd skarbowy. Ale nie powiem.
- Jeść i zapładniać, przetrwać, przedłużyć gatunek. Nie płakać już, nie kłamać, nie żartować, nie przerywać stosunku, nie popełniać samobójstw, nie wierzyć w bogów, nie robić filmów ani książek bez mecenatu.
- Automecenat. Radujmy się. Śmiejmy się. Do łez. Alleluja.
Dostrzegając wśród gości Agnes, której w tej chwili pożądał czuł się przyłapany na gorącym uczynku, więc postanowił ratować się wierszem, licząc już tylko na to, że da mu się przelecieć, bo wiedział, że twarzy już nie odzyska, zostawiając miejsce akcji w tyle rozpoczął coś, czego treść była wszystkim obojętna, a czego fakt stanie rano między nimi, o ile się spotkają. Resztka honoru czy rozsądku wymogła na nim rezygnację z improwizacji w żenującym temacie na rzecz recytacji pierwszego wiersza, który przypomniał mu się na tyle, by temu podołać. Szamil Asłan Rusłanowicz Arijew – „Snajper”…
Po zakończeniu recytacji, z wódką w oczach, powoli zanurzył się w pijacki bełkot zbiorowego bohatera literackiego tej orgii parodiujący sam siebie. - Założyłbym kabaret, ale wcale mi nie do śmiechu. – Nie wcale ci nie tylko wcale ty nie wiesz jak powiedzieć jak to ci do rozśmieszenia, a żeby się nie ośmieszyć. Ot co. A jak ci tak do seksu to załóż burdel. – Ja już za panny jestem wdową. – Tobie jeszcze w głowie te piersi lilowe. Chłop wdową. Co ty odpłciowywujesz? – Ja upłciowywuję, upłciam się. – Żeby baba z chłopa niewieść zrobiła, jakiż kawał cholery musi to być niezmierny, że cię tak odmieniła? – Bo literacka współczesność znaczy, że już nic nikogo nie zdziwi i może chodzić artyście, o co tylko se chce, żeby chodziło, że aż niewiadomo, a najlepiej jak nie chodzi jemu o nic, to wszyscy z razu lepiej ocochodzenie pojmują. Jak i ja coś na rzeczy mam to nikt nie rozumie i mówią, że sam nie wiem, a jak mi nie wiedzieć to im tak, i tak im na tyle, by za mnie niedokońcowo – z grzeczności zapewne czy najprawdopodobniej. A ściślej chodzi o zacieranie granic na mapie pisalności i obcinanie grotów kierunkowskazom ku dopisywaniu gwiazdek jak w zabawie w podchody. Trochę bym sę pokurwiła – mi turbulencja w myśl lotniczą ślizga, błyskawica wydekoltowana ścina białko impulsów z zajobni nadawania ku tej mowie na swój sposób kaligraficznej, a odmysły takie od razu odczuwalne w grzaniu się rozporkowni, która – jeśliśmy przy słowie i mowie – nazwę swą spełnia przez dosłowne i doraźne rozpieranie. To muzy niejęzyczne – słownie – ślinnie za to, więc śliny spragłe i płci, co ciało opchania. Pomazańcem prześcieradło. Wymaz ze zmazy tak staroświecki słowotwórczo jak zjednoczenie śluzu w imię pojednania płci i takoż trywialny. Wielość bóstwa hula w wątłej piersi. Najczytelniej z możliwia wyraziłem, upodłogowaciłem sufitowość do zadeptania. Stwierdziwszy, że nie trzeba talentu, gdy paru nadminut czasozbytku wymagała ta tu dziwność niezmiernie bogatsza w bogatszość od sobie nie dorównujących zakończył w te słowy: Amen niepacierzowe i z postanowieniem wkroczenia w świat wielkiej polityki opadł z nadsił, a po nowinie krzesła, że w tym, co jemu jeno się pozwala nazwać zaniechano go z bezsensu i z sił opadł w podsiły robiąc za piątą nogę u stołu jak zwykł zwać humanoidalne mieszadło do rzygowin.