część czwarta
GŁOS: Co tam robisz?
SZATAN: Przecież wiesz, Wszechwiedzące.
GŁOS: Racja, zapomniałom. Więc chcesz zobaczyć, jak to jest czuć własne ciało?
SZATAN: Tak. Ale niestety wysypałem na siebie wszystkie rodzaje uczuć zanim wybrałem właściwe. Ale mogę? Mogę?
GŁOS: No dobra. Ale tylko raz. I nie obsypuj ludzi. (Szatan ląduje wśród ludzi, którzy zachowują się w sposób poznawczy, dotykają badawczo wszystkiego, także swych ciał, wąchają kwiatki, niektórzy próbują je jeść, np. dziewczyna, obok której wylądował, a którą po chwili zaciągnął w krzaczki)
SZATAN: Wspaniale, bosko.
GŁOS: Słyszałem.
SZATAN: Wybacz. Dlaczego my nie możemy mieć ciał i czuć pożądania oraz rozkoszy?
GŁOS: Bo nie. Pora do nieba, Szatanie.
SZATAN: Nie chcę.
GŁOS: Dlaczego?
SZATAN: Bo ukochałem.
GŁOS: Bardziej niż mnie? Wracaj, ale już.
SZATAN: Mam wolną wolę.
GŁOS: Nie, dopóki masz skrzydła, a one są w moim władaniu. (Niepojęta Siła unosi Szatana do nieba, ale Wszechmogące zapomina zamknąć jego bramy. Szatan wykrada cały worek uczuć i pozbawiwszy się skrzydeł rzuca się ku ziemi, worek rozrywa się w powietrzu i gwiezdny pył spada na ludzkość, a Szatan z hukiem zapada się pod scenę i tam zostaje na wieki)
GŁOS: No to się narobiło, na śmierć zapomniałom żeby ich ostrzec o czyhającym nieszczęściu. Ale trudno. STAŁO SIĘ. CZAS PŁYNIE... (Na scenę spadają skrzydła Szatana)
ADAM: Okryj się, ludzie patrzą. (Zakrywa wstydliwe miejsce skrzydłem, drugie podaje Ewie, by uczyniła to samo, co też robi, podczas gdy za plecami symbolicznej pary ludzie nabierają świadomości swego człowieczeństwa, cokolwiek to oznacza...)
GŁOS: STAŁO SIĘ. CZAS PŁYNIE.
EWA: Już mówiłoś.
GŁOS: No tak, zapomniałom. Życzę dobrej zabawy. Podziękujcie, komu uważacie...
III
- No, co dzieciaki?
- No, co o tym sądzisz?
- O czym?
- No właśnie, o czym?
- No, o tym, przecież wiem.
- Ale nas załatwił.
- No dobra, nie zostawię was przecież bez słowa. Macie.
- Co to?
- Ciasteczko z dobrą radą. Każda inna, każda dobra.
- To przecież orzech…znaczy twarde to ciasteczko…ale to dobrze.
- Tak, bardzo dobrze. A to? Plantacja nie z tej Ziemi. (tak, konopie, żeby było fajnie – przyp.aut./boh.)
- Trochę to wszystko zapuszczone, ale nikt nie pielęgnował ogrodu odkąd… no wiecie.
- Spoko. Dawne dzieje. To my już będziemy się zbierać.
- Wiem. Nie ma za co.
- Jak to, a dobra rada?
- Jakiś sprzeciw?
- Tak, nie, znaczy owszem, nie ma za co, nie dziękujemy, przepraszamy, dowidzenia…
Obejrzawszy się po kilkunastu krokach marszu zauważyli, że o powrocie do raju nie ma mowy, domyślając się przy tym, że Jah schowało go do kieszeni i udało się na spacer po innym, dla śmiertelników absolutnie niedosiężnym ogrodzie. Mijając zlane kwaśnym deszczem mury proszące się o kilka nowych krzykliwych fresków - (Nasze miasto umiera na raka; Nasze miasto dusi się zatrutym powietrzem; Nasze miasto zdycha z głodu; Nasze miasto obraca się w ruinę; Nasze miasto topi się w gównie; Nasze miasto jest wieczne; Nasze miasto jest wszędzie.) – spełnili ich prośbę. Dotarli wreszcie do swej jamy.
To była chyba kiedyś łazienka dozorcy. W wannie poduszka i śpiwór. Wybite okno zastawione lustrem. W kącie stara lodówka, a w niej książki i płyty. Nieczynny kibel wypełniony ziemią, z której wyrasta kompozycja kwiatów. W obudowie starego radia jakieś alkohole i narkotyki. Źródłem światła wisząca na kablu żarówka. W zlewie zupki w proszku i konserwy. Na pralce jakieś naczynia i sztućce, wewnątrz trochę ciuchów. Na ścianach kilimy i dziwne malowidła. Na krzesełku laptop. W kącie rozbity telewizor, skrzynka z drobiazgami i jakimiś dokumentami, stara antena siatkowa, trochę narzędzi i innych rupieci.