Czas pojednania

Autor: renhoelder
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

my się każdy w swoim kierunku. Musiałem się spieszyć. Nie byłem pewien, co zastanę w domu. 
Na korytarzu panował doniosły nastrój wspomagany miejscowo wątłymi kolędami, zza niektórych drzwi dochodziły kuszące kuchenne zapachy. A w moim mieszkaniu – cisza. Przed burzą...? Wiem, lubię fantazjować, nic na to nie poradzę. Gdy tylko wszedłem, nos wychwycił znajomy aromat świeżego akrylu. Na parkiecie gdzieniegdzie ujrzałem jeszcze mokre plamy z farby. Klapnąłem na kanapę. Potwór w końcu sam się ujawni. Bezwiednie bębniłem palcami w drewnianą poręcz. Po około kwadransie z łazienki wynurzył się Robert, z niepokojącym wyrazem satysfakcji na umorusanej farbą twarzy. Moja ulubiona polarowa bluza była pomalowana w nierówne jak nieszczęście prążki. Modliłem się w duchu, żeby oszczędził chociaż koszulkę z Teksańską masakrą. Usiadł obok mnie, brudząc skórzaną tapicerkę. 
- Prawie cały dzień pracowałem. Awangarda, no nie? 
- Świetne. – wykrztusiłem z siebie. – Właśnie miałem ci podziękować, że te święta nie będą czasem bezsensownego gapienia się w sufit. 
- Et wice wersal. – Robert uśmiechnął się szeroko. 
- Wiesz, co się działo wczoraj? Jakiś pojeb napada na staruszków... poczułem nawet coś na kształt wyrzutów sumienia, że spałem, jak sobie polazłeś. 
Robert skrzywił się na słowo „staruszków”. 
- Dzięki. Oglądałem wiadomości. Pokazali zdjęcia ofiar. Zupełnie, jakbym ich kiedyś spotkał. 
- Lublin to całkiem mała wiocha, nie to, co Nowy Jork. Mogłeś ich widzieć i to nie raz. Było więcej trupów? 
- Tak, ostatni z Wyżynnej trzynaście. – Bob zawahał się. 
- Jezu, tam mieszkają moi rodzice. Widziałeś zdjęcia? – nie wiem, skąd się wzięło to pytanie, chyba ogarnęła mnie panika. 
- Nie, tych ostatnich nie widziałem. Podobno nie byli tacy starzy. 
- A myślałeś trochę o tym, co robiłeś jak wyszedłeś? Ktoś cię naćpał? 
- Nie bądź raptem taki zazdrosny. 
- Daj spokój. 
Nie mogłem się nie roześmiać. 
- Jak się ocknąłem, zabawne, ale byłem pod twoją szkołą. 
Zbladliśmy jednocześnie. Usłyszałem ulubioną piosenkę CocoRosie. Drżącą ręką odebrałem telefon. 
Głos w słuchawce: 
- Pan Ludwik Lesser? 
- Tak, o co chodzi? 
- Z tej strony sierżant Jacek Bromski. Dzwonię z Komisariatu Głównego Policji przy ulicy Okopowej. Trudno było znaleźć jakieś informacje o panu... muszę panu przekazać smutną wiadomość. 
Sierżant zaczął się jąkać. Zmroziło mnie do reszty. 
- Musimy potwierdzić... Jezu, w taki dzień... tak mi przykro. Proszę podać adres pańskich rodziców. 
- Wyżynna trzynaście mieszkania dwadzieścia trzy. 
- Zgadza się. Słyszał pan o tym, co się stało? 
- On zabił moich rodziców. – powiedziałem głucho do słuchawki. 
- Tak. – sierżant odchrząknął. – Będę musiał prosić pana o identyfikację i chcielibyśmy z panem trochę porozmawiać. Czy bardzo jest pan zajęty? 
Facet pyta mnie w wigilijny wieczór, czy bardzo jestem zajęty. 
- W zasadzie nie. Mogę się do was zgłosić. Ale nie mam siły przyjść samemu. 
- Może pan zabrać... rodzinę. 
Głupio to zabrzmiało, właśnie powiedział mi, że ktoś zabił moją rodzinę. 
- Dziękuję. Będziemy za pół godziny. 

Byłem jak w transie. Zachowywałem się jak Terminator. Na nic poza tym nie potrafiłem się zdobyć. Ciała rodziców nie były szczególnie zmasakrowane. Napastnik udusił ich, gdy spali. Cały czas wydawało mi się, że oglądam film. Jednocześnie postanowiłem sobie już nigdy w życiu nie obejrzeć nic sensacyjnego. W ogóle nie będę oglądał filmów. Gdy szliśmy na komisariat, w świetle ulicznych latarni wirowały pierwsz

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
renhoelder
Użytkownik - renhoelder

O sobie samym: MAMUSIU TYLE RAZY CI MOWILEM, NIE WCHODZ NA MOJE KONTO I MI NIE OCENIAJ DLA JAJ Z MOJEGO, BO WSTYD! ZALOZ SOBIE WLASNE
Ostatnio widziany: 2011-05-11 02:20:25