Czarownica, wampir i szaleniec - część 1.
- A ile czasu się nimi bawił?
- Trzy tygodnie. Przerwa świąteczna na Fyagotige - Fyagotige było dwutygodniowym okresem, w którym odbywały się wszystkie święta roku - na część rozmaitych bogów, demonów, bimbru, prohibicji, bogactwa, biedoty i cholera wie, co jeszcze. Obie mistrzynie nie były zbytnio obeznane w tym względzie - święta Fyagotige istniały dla nich tylko po to, żeby ludzie mogli wypocząć i w spokoju chlać i bawić się bez przeszkód przez dwa tygodnie za zarobek z całego roku. I nie tylko ludzie. Część magików też, w tym obie mistrzynie. A one zawsze miały za co pić, jak na powszechnie szanowane czarodziejki przystało.
- To nie zmiania faktu, że kretyn. Cholernie umiejętny, ale kretyn. I nikt się nie zajął jego zdolnościami?
- Przecież wiesz, co robią z takimi w Viqeaku.
- No, nie mów tylko, że zawiesili go w próżni. To byłoby koszmarne marnotrastwo. Wystarczyłoby przetrzepać trochę mózg.
- Nie. Wychłostali go i wywalili ze szkoły.
- Jeszcze gorzej - umilkły. Łapanie szalonego czarodzieja, który nawet nie skończył szkoły, powinno być łatwe, ale obie czarownice wiedziały już, że tak nie będzie. Czuły to jak przez skórę.
- Idziemy do dyrektorki, Sowo.
*
Kryształowy kandelabr zadygotał u sufitu. Dyrektorka machnęła jakby od niechcenia ręką, a żyrandol zawisł nieruchomo, a dębowe wrota otworzyły się na oścież.
- Mówiłam wam, że do mnie nie można się teleportować - powiedziała zrzędliwym tonem, składając zamaszystym gestem podpis pod jakimś dokumentem. Ona, w przeciwieństwie do olbrzymiej części swojego cechu, nie poprawiała urody ani nie odmładzała się wymyślnymi zaklęciami, a miała już nieco ponad 210 lat. Mimo tego, że nie używała magii do potrzymania życia, magia utrzymywała ją sama. Jak wszyscy magicy, była długowieczna. Poprawka: jak wszyscy wykształceni magicy. Reszta zazwyczaj nie radziła sobie z opanowaniem swoich zdolności i niekiedy zdarzało się tak, że owe zdolności rozrywały takich ludzi od środka. Dosłownie.