Czarna Kompania III
-Śpieszy mi się. Jeśli nie masz mi nic do powiedzenia to żegnam.
-Nie powinieneś tam iść. – rzekł elf poważnym tonem. - Wielu zginęło. Część z was skryła się w naszym lesie…
Wtem zapanowała cisza. Walka musiała ustać, gdyż żadne dźwięki do nich nie docierały. Łowca pchnął elfa w bok i pognał pod górę jak szalony. Gdy dotarł przed bramę główną, jego oczom ukazał się makabryczny widok. Ciała przyjaciół, kilkunastoletnich, niedoświadczonych uczniów, a nawet starych mistrzów leżały w kałużach krwi. Niektóre z nich wciąż płonęły. Kiedy przemierzał powoli brukowane podwórze, odkrywał coraz to nowe przejawy mocy maga-renegata. Spore, wyrwane z murów kamienne bloki przygniatające towarzyszy broni, ciała rozdarte na strzępy, a nawet poranione prostą bronią. Wąskie okna twierdzy, oraz wysokie baszty rozświetlały tańczące płomienie. Wyszkolony na „zabójcę” – jak to określają prości ludzie – Derian wiele wywnioskował z układu zwłok, czy wyposażenia warowni. Czarnoksiężnik musiał pojawić się z znienacka, być może nawet teleportował się bezpośrednio w zamku. Znaczyłoby to, iż jest na tyle potężny by przełamać stare, istniejące od zarania dziejów ludzkości zaklęcia obronne. Zaskoczenie mieszkańców ukrytej w górach siedziby Czarnej Kompanii, sugerował układ trupów. Większość z nich legła jakby przy wykonywaniu codziennych czynności. Maszerował przez szerokie schody, wiodące przez donżon, aż na górny dziedziniec. Tam nie było wcale lepiej. Plac treningowy zaścielony był manekinami, odłamki broni i fragmentami pancerzy. Niewielka zbrojownia całkowicie zniknęła pod słomianą strzechą. Studnia położona w centrum dworzyszcza wylewała z siebie litry wody, zalewając piękną, zdobioną, marmurową posadzkę. Gdy Derian był już blisko uchylonych, okutych żelazem, dębowych drzwi, usłyszał głośne szuranie. Nieprzyjemny odgłos metalu i drewna trącego o kamień i płytki, chrapliwy oddech. Schylił się szybko i na ugiętych nogach podbiegł do najbliższej nieuszkodzonej ściany i skrył się za nią. Krótkim ruchem wysunął nóż z cholewy. Metal zasyczał w pochwie. Łowca wyjrzał ostrożnie zza rogu i zerknął w stronę, z której dobiegały niepokojące dźwięki Odetchnął z ulgą i schował broń. Spod sterty manekinów wygrzebał się młody, przystojny mężczyzna, o kasztanowych włosach i oczach barwy soczystej zieleni. Szczupła twarz poznaczona była kilkoma krótkimi bliznami i skąpą, równo przystrzyżoną bródką, wijącą się dookoła ust. Gdy Derian podszedł do niego, mężczyzna przeciągnął się lekko, po czym uścisnął dłoń przyjaciela i poklepał go po plecach.