Czarna Kompania II
-Co jest? – warknął zły, że go wyrwano z drzemki.
-Idziemy. – odparł Łowca, po czym odwrócił się i poszedł na górę, ku mosiężnym drzwiom.
Słyszał, że człowiek podąża za nim. Jego oddech był głośny i nierówny, a podeszwy butów mocno uderzały o kamień. Wyszli na zewnątrz nie napotykając żadnych trudności. Więzień przesłonił ręką oczy, gdy ostre promienie słońca ugodziły go prosto w twarz.
-Ach, to ty. – rzekł uśmiechając się lekko. – nie sądziłem, że wrócisz do nas na dół.
-Tak się złożyło.
-Złożyło się! Dobre sobie! Kto inny z pewnością by o mnie zapomniał. Równy z ciebie chłop. Weź to, w nagrodę. – powiedział Shade wyciągając z za pazuchy niewielką sakiewkę. Widząc pytające spojrzenie wybawcy wzruszył ramionami – Zwinąłem ją klucznikowi.
Okryty płaszczem mężczyzna zważył w dłoni mieszek, po czym przytroczył go do pasa.
-Żegnaj – odparł unosząc rękę, po czym poszedł w kierunku bramy.
Shade podążył w przeciwnym kierunku. Okolica nie była zbyt przyjemna. Brudne ulice zabudowane rozpadającymi się domami twierdziły, że tę dzielnicę zamieszkuję miastowa biedota. Na wielu dachach brakowało dachówek, a gdzie niegdzie powybijane były szyby. Bezdomni opłukiwali twarze i ręce w pełnych po brzegi rynsztokach. Często można się było natknąć na żebraków, czasami także na okaleczonych weteranów wojennych. Widząc kobietę w obdartej sukni, siedzącą na progu zrujnowanej chatki, tulącą do piersi niemowlę, wręczył jej sakwę, którą dostał od złodzieja. Przeciskając się między wozami kupców wjeżdżających do miasta, dotarł w końcu pod bramę. Spojrzał raz jeszcze na machającą, płaczącą ze szczęścia żebraczkę, po czym opuścił rodzinne miasto. Nie nawiedził go z całego serca. W trakcie wojny domowej, zginęli tu jego opiekunowie. Prawdziwej rodziny nie znał. Podobno porzucili go tuż po narodzinach. Przemierzał trakt szybkim krokiem. Twierdza, w której osiedliła się Czarna Kompania, leżała na wschodzie, skrzętnie ukryta w wielkim masywie Gór Elfich. W przydrożnej stajni zakupił konia beżowej maści. Za drobną opłatą, gospodarz pozwolił mu także przenocować do rana na sianie.