Bulwar złamanych snów
Przyjaciele i rodzina raz pojawiali się raz znikali, a niekiedy pomagali mi tym, że mogłam i miałam się przy kim wypłakać… Sporadycznie udawało im się mnie rozśmieszyć lub rozbawić. Ale w tym śmiechu czegoś brakowało. Już nigdy więcej „po nim” nie byłam, ani nawet nie wydawałam się szczęśliwa. Zdawało się, że żyję, jakbym nieustannie na coś czekała… Gdzieś w jakiejś próżni… Zawieszona pomiędzy niebem, a ziemią…
Byłam naprawdę zmęczona tą jałową egzystencją. Marzyłam, by znów prawdziwie żyć, odczuwać i doświadczać. Posmakować no nowo utraconego wraz z nim sensu istnienia. Te oraz inne myśli nieprzerwanie kotłowały się w moim umyśle, aż w końcu doszło do tego, że nie chciałam więcej budzić się ze snów, które wydawały się tak bardzo rzeczywiste i kojące…
W głębi duszy wiedziałam, iż mój stan jest normalny i wcale nie uważałam, że powoli tracę rozum. Wiedziałam też, że jeszcze kiedyś będę szczęśliwa i wesoła, a to, co teraz czuję odejdzie niebawem stanie się wyłącznie odległym, niewyraźnym wspomnieniem...
Tylko dlaczego tak trudno uporać się z tym wszystkim?