BRACTWO: zaprzysiężona #6
ędzyczasie popijając kawę. Z mlekiem oczywiście, ale bez cukru.
– Nie macie ani auta, ani prawka - precyzuję ją.
– Tutaj przecież tkwi nasz problem.
Oczywiście przy słowach „mamy zamiar jechać” doskonale wiedziałem że to ja znowu będę robił za kierowcę, ale i tak wolałem aż ona to dokończy. Lubię dawać jej tę satysfakcję, tego iż wykorzystuje mnie, wtedy gdy się tego nie spodziewam. A to przecież nie prawda, znam ją już na wylot...
Dwie kobiety w domu, żadna z nich nie ma prawa jazdy i obie uwielbiają latać po zakupach. To jest po prostu skarb... sarkastyczny, oczywiście.
– Witam panie ! - słysząc ten obrzydliwie radosny głos rano, mam ochotę wyskoczyć przez okno. Czasami się zastanawiam, czy on aby nie robi mi tego na złość, chcąc sprawdzić jak wytrzymała jest moja cierpliwość. Dzisiaj wisi na ostatnim włosku.
– Ja tutaj też jestem, Domino. - powiedziałem podnosząc na niego wzrok znad kubka kawy.
– Przecież przywitałem się ze wszystkimi.
Dziewczyny wybuchły śmiechem. Ja jakoś nie specjalnie miałem ochotę na żarty. Nie dzisiaj, ale i tak roześmiałem się mimowolnie. Ludzie zbyt często obdarzają mnie homoseksualnymi żartami żebym mógł się z nich nie śmiać. Zazwyczaj jednak nie kpię z kawału, tylko z ich pustej głupoty.
Caterina siedzi po mojej prawej stronie, Dominik po lewej, a Ada naprzeciwko. Na drugim końcu stołu. Opisywanie tego jest moim zdaniem bezsensu, ale staram się chociaż trochę wypełnić męczącą mnie pustkę, tam gdzieś głęboko.
Siedząc przy śniadaniu, tak jak zwykle zaczynamy od rzeczy ważnych, na przykład postanowień na nadchodzący tydzień, albo tego co koniecznie musimy dzisiaj zrobić, mimo iż to „dzisiaj” było miesiąc temu. Kończymy zaś na rozmowach bez ładu i składu, żartach czy dogadywaniu sobie nawzajem.
– Wszystko w porządku? - Dominik nachyla się ku mnie, gdy dziewczyny są zajęte rozmową, o tych swoich babskich sprawach. Nie ma niczego co bardziej wyprowadza mnie z równowagi niż widok troski w jego oczach. Jest niepotrzebna, przecież prędzej czy później i tak zginę. Nieśmiertelność? Tak, ale tylko umowna, ona działa na konkretnych zasadach.
Nie jestem jednym z nieśmiertelnych, jestem wojownikiem i mogę zginąć w każdej chwili. Nie mogę umrzeć. Jest znaczna różnica między śmiercią, a śmiercią. Między tym że ktoś umiera, a ginie. To polega na tym, że mogę zginąć na skutek ran wojennych, albo pod samochodem na przykład, ale nie mogę umrzeć ze starości, albo na skutek śmiertelnej choroby.
W życiu najważniejsze to dostrzegać drobne szczegóły.
– Wszystko gra. Mam tylko głupie przeczucie że wydarzy się coś złego. - odpowiadam mu, starając się żeby zabrzmiało to tak spokojnie, jak tylko potrafię.
– To ja jestem strażnikiem, a nie ty, gdyby coś miało się stać wiedziałbym to. - i w tym tkwi problem. Ja coś przeczuwam, a on nie.
Staram się uśmiechnąć i sprawiać wrażenie że jestem spokojny tak jak zazwyczaj. Mam też nadzieję że chłopak nie wyczuje jak trzęsie mi się ręka, mimo tego, iż on ściska ją zbyt mocno żeby tego nie poczuć.
Jego silny uścisk, to tylko i wyłącznie oznaka strachu.