Bobek
ce.
EPILOG
Roman nareszcie czuł się szczęśliwy. W nocy przyszedł do niego fioletowy anioł z trójkątną antenką na głowie i czerwoną torebką w dłoni. Powiedział, żeby się nie martwił, że wszystko będzie dobrze, bo w ramach zadośćuczynienia za śmierć Bobka, otrzyma szczególny dar. I rzeczywiście, już następnego ranka Faceshit urodził. I od tamtej chwili przynajmniej raz na dwa dni powijał kolejnego potomka.
Z tak dziwnym pacjentem doktor Grzegorz Dom już dawno nie miał do czynienia. Mężczyzna rasy białej, około czterdziestki, z całą pewnością niepoczytalny, zamknięty w zakładzie psychiatrycznym za napaść na internistę. Cierpiał na niezwykle interesującą przypadłość. Kiedy inni zjadali własne stolce lub rozmazywali po podłodze, on pielęgnował je, jakby były dziećmi. Rozmawiał z nimi, przewijał pieluchami zmajstrowanymi z papieru toaletowego i mył. A gdy starzały się i przestawały cuchnąć, urządzał im uroczysty pogrzeb pod materacem łóżka. Personel szpitala szybko zaczął go nazywać „Gównianym Romkiem”.
Dom już zacierał ręce. Po opisaniu i zakwalifikowaniu tego ewenementu, czekały na niego sława, uznanie i pieniądze, a może nawet rola w amerykańskim serialu telewizyjnym.