Bobek
/>
Roman odsłonił kocyk. Na widok Bobka źrenice pasterza rozszerzyły się. Obrzydzony, wypuścił z klatki wielobarwnego pawia.
- Apage! – wrzasnął, czyniąc w powietrzu znak krzyża. – Czyś ty człowieku oszalał? Bezbożniku! Antychryście! Żarty sobie stroisz?! Won mnie stąd, albo po policję zadzwonię i w kajdankach cię wyprowadzą!
- Ale… Ale… – próbował oponować Faceshit, jednak postraszony całą gamą klątw, łącznie z ekskomuniką, dał za wygraną i uciekł.
W domu ułożył Bobka w prowizorycznym kojcu zbitym ze znalezionych koło śmietnika desek. Potem usiadł na kanapie i do późnej nocy rozmyślał nad dziwnym zachowaniem proboszcza oraz sensem istnienia.
Rankiem wybrał się do komisu, w którym za niewielkie pieniądze zakupił dziecięcy wózek. Zamontował w nim specjalną plandekę, ponieważ koło Bobka bez przerwy latały tabuny much, tylko czekających na okazję by złożyć swoje obrzydliwe jajeczka w jego niewinnym ciałku.
Kolejne dni upłynęły im na wspólnych spacerach. Mijający ich ludzie kręcili nosami i ostentacyjnie pukali się w głowę. Gdy tylko Roman z Bobkiem pojawiali się na placu zabaw, inni rodzice natychmiast zabierali stamtąd swoje pociechy. Faceshitowi było z tego powodu przykro, ponieważ chciał, aby jego syn się z kimś zaprzyjaźnił, ale ostatecznie postanowił, że będzie ponad to wszystko. Jeśli ci pierdoleni rasiści nie akceptują ich, to chuj im wszystkim w dupę.
Dwa tygodnie później Bobek zachorował. Dyszał ciężko, robił się blady, a jego skóra stała się chropowata i nieprzyjemna w dotyku. Już nawet nie brudziła rąk tak jak kiedyś i coraz mniej śmierdziała. Roman próbował pomóc malcowi na różne sposoby. Podawał suplementy witaminowe, zwilżał czoło nasączoną denaturatem ściereczką, a nawet zabrał do sławnej czeczeńskiej uzdrowicielki. Ta jednak zareagowała podobnie do księdza. Obrzucony setką wyzwisk, Faceshit został zmuszony do ewakuowania się z jej chałupy.
Kolejne doby nie przyniosły żadnej poprawy. Stan chłopca jeszcze się pogorszył i zrozpaczony Roman podjął desperacką decyzję o wybraniu się z nim do lekarza. Co prawda Bobek nie miał ani numeru PESEL, ani nie figurował w żadnym spisie czy urzędzie, jednak Faceshit postanowił zaufać dobremu sercu doktora i jego poczuciu obowiązku. Wszak każdy konował składa przysięgę Hipokratesa, która jasno mówi, że pozostawienie człowieka w potrzebie jest czynem niedopuszczalnym.
Łysiejący internista, słynący z tego, że nawet skarżącym się na ból gardła pacjentom zaglądał najpierw do tyłka, przywitał Romana szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry. Proszę opuścić spodnie i wypiąć się – nakazał na wstępie.
- Ale ja z synem – odparł Faceshit.
- Mhm. A więc co mu dolega?
- Od tygodnia coraz bardziej blednie, skóra mu twardnieje, w dodatku mało je i strasznie sapie.
- Faktycznie, ciekawe objawy… Niech pan rozbierze chłopaka, muszę zbadać mu odbyt.
Roman wyciągnął bobasa z becika i podał doktorowi. Ten skrzywił się, jakby zobaczył ducha swojej teściowej.
- Panie, coś pan ocipiał? Co to ma być? – krzyknął, spychając z biurka kloc, przypominjący stężały gips.
Bobek uderzył o ziemię i roztrzaskał się na dziesiątki mniejszych i większych kawałków. Roman oniemiał na moment, a gdy zrozumiał co się wydarzyło, skoczył na internistę z pięściami.
- Ty chuju! Zamordowałeś mi dziecko! – ryknął.
- Jakie dziecko! Człowieku! Przecież to zaschnięte psie gówno! Ludzie! Pomocy!
Do pomieszczenia wpadło trzech rosłych pielęgniarzy. Powalili Romana na podłogę, wykręcili mu ręce i podali zastrzyk na uspokojenie. Następnie skrępowali go kaftanem bezpieczeństwa i zamknęli w izolat