Blaski i cienie życia. Badania podstawowe.
Blaski i cienie życia. Badania podstawowe.
Jeszcze tylko jedno spojrzenie na te dwie cząsteczki, "Może się w końcu, do diaska, połączą". Docent Tępowy przetarł zmęczone oczy zmęczoną ręką zmęczonym ruchem wiecznie zmęczonego naukowca. Nobel, włosy na głowie, młodość oddalały się od niego z jego ulubioną prędkością światła już od wielu, wielu lat. Powoli zapominał już jak się pisze piękne, ciekawie brzmiące słowo Nobel. Bycie zwykłym docentem nie dostarczało mu już tych co dawniej czysto intelektualnych rozkoszy. "Panie docencie" nie pieściło już mile uszu, tak, tak, tam z tyłu, gdzie nie były boleśnie otarte przez niedopasowane okulary. Coraz częściej czuł i widział grymasy otoczenia wyrażające proste, szczere słowa "nie doc...zekał się awansu".
A teraz siedział i siedział, patrząc przez okular. Próbował już wszystkiego, żeby zmusić te dwie niesforne cząsteczki do połączenia się. Śpiewał im w postawie na baczność podniosłe pieśni patriotyczne i piosenki lekkie acz nie wulgarne, najnowsze przeboje i sprawdzony wysokiej klasy popkulturowy kicz. Tańczył tańce klasyczne wymagające lat treningu i dużej wprawy, i tak awangardowe, że nie wymagające od niego zupełnie niczego poza niemyśleniem. Napromieniowywał ultrafioletem, promieniami X i Y, a nawet podczerwienią i nadżółcią. Wkładał do starego piekarnika i do nowoczesnego piętnastobarowego ciśnieniowego ekspresu do kawy. Straszył okrutnie i błagał na kolanach. Niby to wychodził z laboratorium i... wracał niespodziewanie biegiem zmierzając wprost do okularu. I nic. Wielkie, tak znaczące naukowo NIC. Zerknął jeszcze raz na cząsteczki z bezsilną, niemą złością połączoną z bezsilną, niemą bezradnością. Coś się zmieniło - pomyślał, choć myślenie całymi poprawnie zbudowanymi zdaniami zdarzało mu się już, jak udany seks, coraz rzadziej. Zmęczony mózg odnalazł w podświadomości i z opóźnieniem przekazał świadomości znaczenie obrazu, który kilka sekund wcześniej zarejestrowały jego zmęczone życiem oczy. Dwie cząsteczki trzymając się za ręce-wiązania patrzyły na niego kpiąco radośnie wysuwając ku niemu swoje różowe molekularne języki. A on?! On... on po prostu, uświadomił to sobie nagle i bez wielu godzin morderczego intelektualnego wysiłku, nie miał przygotowanej aparatury rejestrującej, która rozsypała się była w pył szary, metaliczny z elementami rdzy, po jakże wielu latach nieustającej, wytężonej pracy na rzecz ciągłego postępu i szybkiego rozwoju.