Bierz przykład z brata!
– Ale Andrzej jest starszy. I pewnie znowu strugał łódki albo bociany i sprzedawał.
Czy mama ciągle musi mi stawiać brata za wzór? On jest on, a ja jestem ja.
– No widzisz. Strugał z kory łódki, ptaszki i koledzy kupowali. Grosz do grosza i będzie mógł włożyć na książeczkę SKO* w szkole. A ty?
– Mamusiu, przecież wolę rysować niż strugać. A rysunków nie sprzedam.
– Nie możesz brać przykładu z brata? Jak wyświetlał w domu bajki, to zbierałeś po złotówce od dzieciaków.
– Bo Andrzej mnie postawił na kasie. Ale sam bym nie stanął.
– Ucz się od brata. W życiu trzeba umieć sobie radzić.
– Tak, mamusiu. Poradzę sobie.
– No dobrze już. Jedz tę zupę, bo wystygnie.
Mama wreszcie dała mi spokój, przestała zadawać kolejne pytania. Dlaczego kobiety ciągle pytają? A to, a tamto, a siamto. Byłem na kolonii, przyjechałem zdrowy, to co mam jeszcze opowiadać? Nie jestem przecież dziewczynką, która paple bez opamiętania, chociaż dzisiaj mnie trochę poniosło. Ale to było wyjątkowo, każdemu może się zdarzyć. Mamę wzięło na wspominki i przypadkiem za dużo powiedziałem...
Zjadłem zupę w pośpiechu. Ciągle absorbowała mnie myśl, że muszę jak najszybciej wybiec na podwórko. Jeszcze ktoś przypadkiem trafi na moją schowaną świecę i ją ukradnie! Muszę jak najszybciej...
– Mamusiu, bardzo smaczna zupa. Cały miesiąc o niej marzyłem. Mogę teraz na chwilkę wyskoczyć na podwórko, przywitać się z kolegami?
– A co cię tak gna, co? Jeszcze nie zjadłeś drugiego dania.
– Już się najadłem. Aż za dużo zjadłem, wyskoczę na chwileczkę i zaraz wrócę.
– Kopytka ze skwarkami przygotowałam, ze smażoną cebulką. Twoje ulubione. Co tak nagle chcesz wyjść na podwórko? Nawet kopytek nie chcesz wpierw zjeść? – Mama spojrzała na mnie podejrzliwie.
Wolałem już nie ryzykować dalszych dopytywań:
– Tak tylko, chciałem po prostu przywitać się z kolegami. Ale jak są kopytka, to oni mogą poczekać. Kopytka zawsze zmieszczę.
Chyba uspokoiłem mamę. Zjadłem pyszne drugie danie, starając się zbytnio nie śpieszyć, chociaż ciągle kołatała mi po głowie myśl: „Czy nikt nie ukradnie mojej świecy?!”. Wreszcie dokończyłem posiłek, wzułem sandały i wyszedłem z mieszkania. Na schodach mało już nóg nie połamałem, zbiegając po nich w pośpiechu. Skręciłem za dom, dobiegłem do śmietnika, zaglądnąłem za pojemnik... jest! Świeca leżała na ziemi, czekając cierpliwie na swojego właściciela. Uff. Już uspokojony, owinąłem ją w starą gazetę i, z miną niewiniątka, oglądając niewidziane od miesiąca zakątki podwórka, ukryłem świecę w dużo bezpieczniejszym miejscu. Mogłem teraz spokojnie poczekać na resztę kolonijnej drużyny, dowiedzieć się, ile uratowaliśmy z przywiezionego zapasu. (-)**
*SKO - Szkolna Kasa Oszczędności. Kiedyś takie ``cuś`` było. Książeczki oszczędnościowe przechowywała wychowawczyni klasy. Uczyło to dzieci oszczędności od najmłodszych lat.
**kolejny fragment mojej nowej prozy. Całość już jest wreszcie gotowa. Ukaże się za 3-4 miesiące.