Bestiariusz toskański -poloniki (fragm)
Bestiariusz – Poloniki
Bestie najdziwniejsze to te, które powstały w splocie z czasem. Kiedy nagle widzisz w pięknej toskańskiej scenerii twarz przesianą minutami przeszłości, słuchasz melodii, która nagle krztusi się kłębem zdarzeń, jakby zakalcowatym kawałkiem pysznego ciastka – to właśnie splot czasu? Postacie, które urodziły się, zostały stworzone przez czas, niełatwo spotkać. Czasem może o nich słyszymy. Z tych opowiadań wynurzają się stwory o nadludzkiej mocy, przedziwnych zdolnościach, wielkie lub groteskowo małe, śmieszne lub przerażające.
Żak
Zasiadam w długie mrocznawej kuchni. Nie mogę powiedzieć mrocznej, bo przez wielkie okno naprzeciw stołu ogród rzuca nam przesiane cyprysami słońce. Blask odbija się od zielonego trawnika i skręca w ciemniejącą alejkę wśród szpaleru drzew. Jakby dla dopełnienia tej gry świateł i kolorów, gdzieś dalej pobłyskuje niewielki basen odbijając lazurowe niebo. Cielo azzuro sul Toscana. W kłębach dymu rozmywa się uśmiechnięta twarz mojego rozmówcy. Niesamowite ile sympatycznego przesłania może mieć uśmiech starego człowieka. Daleki od hałaśliwej radości, pokrzykującej wesołkowatości. Podnosi się od długiego, ciężkiego stołu, przy którym siedzimy i człapie do kuchenki, gdzie dochodzi już kawa z machinetty. Przez otwarte drzwi leniwie zagląda wielki Poldo, mieszaniec owczarka maremmano i jakiejś myśliwskiej zapewne rasy. Żak grozi mu palcem i przynosi nam kawę. Druga ręka nawykłym chwytem trzyma papierosa.
Tu w Toskanii sploty małych zdarzeń i historia znikają gdzieś w ciężkich promieniach słońca i zapachu rozmarynu. Dopiero w takiej ta, mrocznawej kuchni, kawa wydobywa przeszłość. Żak jest polskim Żydem, Toskańczycy maja go za Francuza, ale gdyby przeczytać wizy paszportowe ze wszystkich jego podróży i miejsc pobytu to zabrakłoby nam czasu.
- Wszędzie zabierałem rodzinę – rozkłada ręce.- Rodzina jest ważna, musi być blisko. Brazylia, Francja, Niemcy, Argentyna, Anglia… Od Francji się zaczęło – uśmiecha się i wypija szybko swoją kawę.
Mieszkali w Warszawie, jego rodzina miała zakład rzeźniczy. Nigdy jakoś nie zapytałem czy koszerny. Szczegółów jego wyjazdu z Polski tez nie znam, musiało to być jakoś krótko przed druga wojną, miał niewiele ponad trzy latka. Zdołali wyjechać w większości. Został tylko ojciec. W Auschwitz.
Z polskich słów pamiętał kilka – jakieś potoczne przekleństwa, kilka rodzinnych określeń.
I zapach chleba.
We Francji mieszkają z matką w Paryżu, o mieszkanie zatroszczyła się rodzina. Chyba nie było za wesoło, ale antyżydowski terror był widać nieco inny i pozwalał łatwiej ukryć tożsamość. Isaak Uszek Woźnik stał się po prostu Żakiem. Ciągle pod tym samym nazwiskiem.
- Przedziwne nazwisko – śmieje się jedna z jego córek – od carettiere – woźnica! Uwielbia wyjaśniać to zdumionym cudzoziemcom. Dopijamy kawę i wychodzę przyjrzeć się winnicy, która rozciąga się tuz nad willą. Winnica, niby staruszka, bo ma już ponad 50 lat w niektórych miejscach, w porównaniu z okolica wydaje się oseskiem. Przede mną rozciąga się rząd wzgórz, dziś granica z Vald’Orcia, ale wciąż jeszcze znaleźć tam można kapliczki Madonna dell Confine wyznaczające granicę Państwa Kościelnego z Wielkim Księstwem Toskańskim. W tym wszystkim Żakowa historia jak nasiono dmuchawca, zawieszona gdzieś w obcej sobie scenerii, w zupełnie innym świecie. Zresztą może jak wszystko.
Nie dopytałem się dokładnie, co robili na początku we Francji, trochę przygarnięci przez rodzinę, trochę przez znajomych. Najwyraźniej, mimo że jeszcze przed wojną, przybyli z pokaźna fala emigrantów z Polski. Pojawia się opowieść o tym jak jedli wraz z innymi, w restauracyjce u wuja, „podzielony „ obiad - kawę na śniadanie, pierwsze na obiad a drugie dopiero na kolację. Inne szczegóły ich francuskiego życia wychodzą na światło potem. Raz udaje nam się przyspieszyć trochę wiązanie winnicy dzięki sprytnej sprężynowej wiązarce firmy Kuker, pokazuję narzędzie Żakowi.