Bartuś
Pamiętam, że zacząłem coś krzyczeć. Wołałem że go zabiję. Zabiję go na miejscu.
Bartuś nigdy w życiu niczego nam nie zniszczył. Zawsze był cichutkim chłopcem który był Nam posłuszny. Grzeczny chłopiec.
To był Jego – można by rzec – pierwszy raz. Nie byłem jednak w stanie mu tego wybaczyć wierząc, iż historia może się powtarzać i może mieć to powtarzające się skutki w przyszłości.
Kiedy znalazłem się na boisku nie zastałem nikogo. Drzwi do klatek były po otwierane, bo było gorąco, nikogo nie było na balkonach i w oknach. Zupełna cisza.
Tego dnia Bartuś zniknął.
Moja żona i brat sprawdzali okoliczne klatki a ja przeszukiwałem naszą, a zwłaszcza nasze mieszkanie. Wołaliśmy go i szukaliśmy wszędzie, potem do poszukiwań dołączyli również sąsiedzi. Bartek rozpłynął się w powietrzu.
Pod wieczór zadzwoniliśmy na policję. Przyjechali, pogadali z Nami, obejrzeli Jego pokój, dali nam do wypełnienia jakieś dokumenty, nawet nie wiedziałem do końca o co chodziło. Wszystko robiła moja żona, ja nie byłem trzeźwy.
Następnego dnia po prostu siedzieliśmy w milczeniu. Nie wiem ile to trwało, może kilka godzin. Mój brat wydzwaniał co jakiś czas pytając czy znaleziono chłopca. To zdawało się dobijać jeszcze mocniej.
Przyjechał po południu, przyniósł nam drogie czekoladki, a Emilii bukiet białych róż. Dokończyliśmy łazienkę i obejrzeliśmy mecz.
Kiedy poszedł, moja żona dalej siedziała smutna. Zaprosiłem ją do łazienki i pokazałem Naszą pracę. Pod tym pozorem napuściłem wodę do wanny i zacząłem ją rozbierać. Poczęliśmy się kochać.
Istotnie, to rozładowywało tęsknotę. I przy okazji okazało się, iż seks w wannie jest bardzo przyjemny. Zwłaszcza w naszej, dużej wannie.
Bartusia nigdzie nie było. Szukali go wszędzie, wydrukowaliśmy ulotki i naklejaliśmy je na słupach i budynkach. Daliśmy ogłoszenie do internetu i gazety. Zupełnie żadnych zgłoszeń. Siedzieliśmy przy telefonie i czekaliśmy.
Kiedy już rosła w Nas nadzieja skryta w dźwięku sygnału telefonu okazywało się, że był to telefon od brata. Troskliwy, kochany braciszek.
Poczuliśmy pustkę. Zwyczajną, okrutną pustkę.
Słyszałem Jego ciche pojękiwanie, cichutki płacz wołający o pomoc. Wiedziałem, że On jest…On gdzieś tam, daleko jest i płacze.
Nie znosiłem Jego płaczu. Tak bardzo nienawidziłem siebie za każdy strzał jaki oddawałem aby tylko go uciszyć.
Chyba wtedy dopiero zdążyłem pojąć jak mocno kochałem swoje dziecko. Jak wiele dla mnie Ono znaczyło. Kim dla mnie było i kim ja byłem dla Niego.
Pomyślałem sobie że dobra była z Nas rodzina.
Mijały dni. Kochaliśmy się, a ja piłem. Więcej niż zwykle. Już nawet nie przejmowałem się zbitą szybą samochodu. Po jakiś sześciu dniach skończył się Nam urlop i musieliśmy iść do pracy.
Tak swoją drogą, dziś jestem już wylany za przyjście na stanowisko pracy w stanie nie trzeźwym.
Przychodziliśmy z żoną z pracy, szliśmy na chińszczyznę i wracaliśmy do domu po to by płakać i się kochać. Zaniedbaliśmy dom. Obrastał kurzem i brudem. Wszędzie walały się śmieci i zwyczajnie śmierdziało. Gdzieś było rozlane mleko, gdzie indziej walały się brudne gacie.
Smród narastał z każdym dniem. Tak mocno i tak intensywnie, że wręcz nie wierzyliśmy, że tak mocno śmierdzieć może źle utrzymane mieszkanie.
Postanowiliśmy posprzątać, nie dało się tak żyć. Myte podłogi, dezynfekowane powierzchnie, zwyczajne sprzątanie. Smród mimo wszystko nie ustępował, a najdotkliwiej było go czuć w okolicach łazienki.
Najpierw obwinialiśmy higienę sedesu (również ostro zaniedbaną) bowiem zajeżdżało jakąś mieszanką amoniaku z octem. Było to potwornie gryzące. Jednak nawet cała butelka domestosu nie pomogła.
Podczas jednego ze stosunków wpadłem na pomysł że przyczyną mogą być jakieś zacieki pod wanną bądź coś w tym rodzaju.