Ansambl
Popatrzyłem tęsknie za oddalającymi się postaciami. Dobrze, że ci, którzy pozostali, zaczęli ze mną rozmawiać, pytać o to i owo. Wiadomo, zagraniczniak ze mnie, chcieli się dowiedzieć, jak żyją ludzie w innym kraju. Dobre i to, byłem w centrum zainteresowania. Ale gdzie jest Janek? Siedział gdzieś z tyłu, ale nie widziałem, żeby wychodził. Może został na widowni? A może też się urwał? Nie, chyba nie. Dzwonek na koniec przerwy!
Przerwaliśmy pogawędkę i wróciłem na widownię. Spojrzałem w stronę rzędu krzeseł, gdzie poprzednio siedział Janek. Nie ma go? A to huncwot, jednak się urwał. A mnie nie wypada. Dobrze, wytrwam do końca … o ile będzie to druga i ostatnia część występu. Usiadłem i ponownie wytężonym wzrokiem wpatrywałem się w już poprzednio wybrany punkt na scenie. Gdyby mi ktoś w tym czasie zrobił zdjęcie, mógłby rozpowszechniać je i przedstawiać jako wzorzec prawdziwego melomana całkowicie zasłuchanego w ukochanej muzyce. Powinienem otrzymać medal „Za zasługi dla propagowania kultury narodu białoruskiego” lub co najmniej zostać wyróżniony dyplomem uznania…
Gwałtownie zostałem wybudzony ze snu na jawie przez rzęsiste brawa. Już? Koniec? Pięknie, świetnie, cudownie! Moje dłonie szybko chwyciły rytm i dostosowały się do już klaszczących. Brawo, brawo, bravissimo! Wspaniały występ! Co za cudowna chwila… moje oklaski uzewnętrzniały tylko radość z występu ansamblu… a dokładniej z jego zakończenia. Mała rzecz, a jak czasem potrafi człowieka wprawić w doskonały nastrój. Brawo, brawo, dzię-ku-jemy, dzię-ku-jemy!
Ansambl trochę zepsuł mi radość przez wykonanie bisu, ale była to tylko krótka chwila. Jako optymista z natury pocieszyłem się, że zamiast dwóch bisów był tylko jeden. Dobre i to. Krótsza nuda jest zawsze lepsza od dłuższej. Trzeba umieć radować się nawet z tego typu małych przyjemności. Kto tego nie potrafi, to ponurak i nic go w życiu nie będzie cieszyło!
Kiedy wreszcie przedstawiciele miejscowej władzy wnieśli na scenę ogromny kosz kwiatów, ponownie zacząłem bić brawo wraz z innymi. Tym razem moje oklaski były szczere. Jedynie w głowie kołatała natrętna myśl „Oby tylko dyrygent nie odebrał tych oklasków jako zachęty do kolejnych bisów. Oby tylko ktoś z widowni nie zaczął o to wołać”. Niepotrzebnie się niepokoiłem – nikt z widzów nie krzyknął, dyrygent przyjął kwiaty, członkinie zespołu ukłoniły się głęboko. Na tyle głęboko, na ile pozwalały matronom ich puszyste figury. Uff, to naprawdę koniec. Udało się, wytrwałem, nikt ze starszych mieszkańców nie będzie mnie przez czas pobytu wytykać palcem i plotkować o „braku kultury zagraniczniaków”.