Anna
- Tak, zdecydownie, tu jest naprawdę dużo chłodniej.
- Dziekuje za świeczki – Nat zwróciła się ku drzwiom – A, zapomniałabym, jutro będe szukać przewodnika w agencjach po drugiej strony ulicy, jeśli wybierasz się w góry, może podzielimy koszty?
- Dziękuje za propozycję, ale wybieram się sam.
- Ambitnie, w takim razie życzę powodzenia. Drzwi zamknęły się wydając charakterystyczny jęk starego drewna. Gniewosz podniósł komórkę, lecz nie wyswietlała nic, bateria rozładowała się. Pięknie – pomyślał – jutro wybieram się na Kamczencongę, jak widać najwyraźniej bez mozliwości jakiejkolwiek komunikacji. To wszystko szaleństwo – przeszło mu przez głowę, ale nie zastanawiał się już nad tym, ponieważ brak świec zapraszał go do snu, ostatniego w wygodnym himalajskim pokoju hotelowym.
Nazajutrz słońce wybudziło Gniewosza ze snu. Wiedział ze sniło mu się coś ważnego, cały jednak sen uleciał mu już z pamięci pozostawiając miejce na wydarzenia nadchodzącego dnia. Wszystkie rzeczy miał już przygotowane, sprzęt gotowy, pozostało jedynie zjeść śniadanie i wyruszać.
Godzinę później otaczał go już tylko piękny las. Ścieżka prowadziła coraz bardziej stromą stroną zbocza, w oddali słychać było rzekę. Wiedział jednak że wybrał niestandardowy, małouczęszczany szlak i ze od tej pory będzie zdany na samego siebie. W końcu przygotowywał się do tego od dłuzszego czasu. Nie wiedział tylko czy ma to jakikolwiek sens. Na pewno jednak większy niż klepanie stu jednakowych dokumentów dziennie, gdzieś w sterylnych czeluściach korporacyjnego wieżowca.
Kraków, kwiecien 2005
Po wypadku Anna zapadła w śpiączkę. Lekarze nie potrafili do końca wytłumaczyć tak głebokiego urazu ponieważ fizycznie, oprócz silnego wstrząsu nic jej nie dolegało. Ordynator obiecał że zajmie się jej przypadkiem ponieważ rokowania są optymistyczne i około 70 procent pacjentów podobnych Annie szybko wychodzi z tego stanu. Gniewosz odwiedzał ją więc codziennie przez tydzień.
CDN...