Anna i wampir
- Jak ci minął dzień? – zapytała.
- Dobrze. A tobie, Aniu?
- Wspaniale – uśmiechnęła się. – Zrobiłam, wracając z pracy, zakupy: dwie pełne siatki. Trochę się nadźwigałam.
- Mogłaś zadzwonić, przyjechałbym po ciebie samochodem.
- Wiem, ale jakoś tak wyszło… zresztą miałam coś do załatwienia po drodze. Nie gniewasz się?
- Żartujesz? Pewnie, że nie.
Spojrzałem na Annę. Długie i proste czarne włosy spadały kaskadą na jej smukłe ramiona. Zielone oczy patrzyły na mnie z ufnością i uczuciem. W świetle dnia rysowała się szczupła sylwetka mojej żony o nienagannej figurze, którą charakteryzowały szerokie biodra, wąska talia i drobne sterczące piersi. Anna ubrana była tego dnia w granatowy kostium. Zdjęła pantofle i żakiet, pozostając w sięgającej do kolan spódnicy oraz białej koszuli. Po chwilii zgrabnie ruszyła w stronę okna. Jej włosy i koszula falowały w przeciągu otwartych okien, bose stopy odbijały się na podłodze.
- Idę się odświeżyć, a potem przygotuję kolację – powiedziała, wychodząc z pokoju.
Wróciłem myślami do przeszłości.
Poznaliśmy się z Anną na trzecim roku studiów w jednym z toruńskich klubów. Ja studiowałem prawo, ona zarządzanie i marketing. Pobraliśmy się zaraz po obronie dyplomów. Ślub był cichy w zasadzie – tylko my dwoje. Nie chcieliśmy szumu, wielkiej gali, tych spojrzeń. Miesiąc później przenieśliśmy się do Warszawy. Oboje robiliśmy tak zwaną karierę: ja pracowałem w małej, prywatnej kancelarii adwokackiej, Anna w firmie reklamowej. Zarabialiśmy, jak na polskie warunki, dobrze. Wkrótce kupiliśmy na kredyt małe dwupokojowe mieszkanie, które pochłaniało sporą część wspólnych dochodów. Nasze wymarzone „M” położone było na jednym ze stołecznych osiedli na skraju miasta. Czterdzieści pięć metrów na czwartym piętrze to niewiele, ale i tak czuliśmy się szczęśliwi, powiedziałbym nawet – wybrani. Na marginesie zresztą – gdyby nie pomagali nam rodzice, nic by z tej naszej „samodzielności” nie wyszło. Kupiliśmy trochę używanych mebli, samochód – starego grata [jak go żartobliwie nazywała Anna], zagospodarowaliśmy się. Dziś wypadała rocznica naszego pierwszego spotkania i równocześnie ślubu. Powiedzieliśmy sobie „tak” dwa lata temu w małym wiejskim kościółku.