ALCHEMIK
estchnął i z całą mocą wystrzelił swoją aurę w przestworza niebieskie - leć – szepnął w myślach i zamarł w bezruchu przestając oddychać, gdyż jego ciało, pozbawione teraz duchowej mocy, musiało pozostać w stanie absolutnej hibernacji, i nic nie powinno budzić go teraz, na szczęście jego duchowi bracia obiecali czuwać przy jego ziemskiej powłoce, tak by mógł wrócić do niej bezpiecznie z śródgwiezdnych podróży; bracia wydychali na ciało Roberta opary z ziół, które właśnie palili w szczerym oddaniu, czekając na znak a Alchemik tymczasem opuścił już ziemską atmosferę i, kierowany kosmicznym wiatrem, udał się w kierunku księżyców Jowisza, jaśniejących w świetle słońca i innych gwiazd, tam bowiem miał odnaleźć odpowiedź, płynącą z ust przewodnika, który przed wiekami osiągnął stan doskonałości, wyzwalając się z pęt karmy, miał mu wskazać wąski przesmyk w mgławicy Oriona, za którą znajdować się miał tron Stwórcy, otoczony okręgami wirujących statków kosmicznych, wysyłanych z misją na Ziemię i inne planety - nie oddycha – szepnął jeden ze współbraci, paląc fajkę i mrużąc oczy od dymu - niemożliwe – odparł drugi – trochę chyba powinien oddychać - sam sprawdź - czekajcie – odezwała się ich duchowa siostra, która kiedyś była lekarką i, odkąd wstąpiła do zgromadzenia, wszystko chciała badać w „naukowy sposób”, co przysparzało jej wielu przykrych kpin, ale choć szydzili z niej, pozwalali na wykonywanie badań, bo kochali ją bardzo, a miłość wymaga tolerancji nawet dla inności - serce też mu nie bije – rzekła z przerażeniem wsłuchując się w stetoskop, który nosiła zawsze ze sobą niczym talizman - zatrzymał akcję serca, by być bliżej istoty kosmosu... - co ty gadasz, jeśli dłużej to potrwa to nastąpi niedotlenienie mózgu i... - asceci często tak robią - i często umierają – ucięła lekarka – trzeba go obudzić - oszalałaś? a jeśli teraz właśnie otwiera dla nas bramy nieba? - zdecydowanie za dużo tego palicie, nie macie pojęcia, co to zielsko robi z waszymi mózgami - to nie żadne zielsko, tylko święte ziele – bracia byli coraz bardziej oburzeni – lepiej zostaw nas w spokoju, musimy medytować w ciszy, by wesprzeć go w jego podróży naszą energią ciało Alchemika zadrżało i upadło na ziemię - on jest sztywny, za chwilę będzie zimny jak kłoda – krzyknął jeden z braci pod wpływem nagłej wizji - jak kłoda może być zimna - chyba że jest martwa... - może jednak powinniśmy go obudzić – zaproponowała jedna z sióstr - ale jak? z medytacji transcendentalnej nie da się nikogo obudzić - to może zastosujemy mu rebirthing albo channeling... - oszalałeś? - nie należy nikomu przerywać medytacji, jestem przeciwny, mistrz będzie na nas zły, a to zakłóci harmonię we wszechświecie to prawda, nie mogli ryzykować, skutki mogły być nieodwracalne, postanowili zaczekać, wpatrywali się więc w ciało mistrza leżące na podłodze, czekając na jakiś znak od niego, Alchemik jednak leżał, nie przekazując im niczego, nawet telepatycznie - już za późno – rzekła lekarka - jak to? - on nie żyje - to przecież niemożliwe – oburzyli się po raz kolejny – przed chwilą żył - niemożliwe jest to, że żyje, gdy jego serce już nie bije, a on sam nie oddycha, słyszycie jego myśli? bo ja nie - to co teraz zrobimy? - musimy go pochować zgodnie z obrządkiem, a jego prochy, no wiecie... - jak to? tak po prostu? - i tak się odrodzi, może nawet już wstępuje w kogoś z nas, w każdym razie to ciało jest martwe, nie przyda mu się już na nic, z prochu powstałeś i w proch... Alchemik nie znalazł na księżycu Jowisza przewodnika, może pomylił księżyce albo porę, może kierunek, postanowił wracać, bo zaczął odczuwać głód i tęsknotę za sobą, odwrócił się, ale cienka, srebrzysta nić łącząca go z ciałem znikła, Alchemik poczuł bolesne ukłucie i już po chwili zaczął się palić bracia i siostry rozsypali jego prochy na wietrze