Aiden Księga pierwsza: Rebelia – rozdział 1

Autor: Apollodoros
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

18 grudnia 3138

Prist, rezydencja Sundemo

 

Dwa tygodnie temu miałem świętować piętnaste urodziny w swoim domu na Beeston Grove. Tak się jednak nie stało; zamiast zabaw, rozpakowywania prezentów, czy zdmuchiwania świeczek z urodzinowego tortu musiałem pożegnać się z najukochańszą osobą w moim życiu, o której zawsze będę pamiętał – o matce.

 I choć czas biegnie nieprzerwanie swym tempem, przemija dzień po dniu, tym coraz bardziej czuję jak pochłania mnie pewne chłodne i niezbyt przyjemne uczucie. Tęsknota. Za jej obecnością. Za jej ciepłym jak ogień w domowym kominku uśmiechem. Za moim dotychczasowym życiem.

 Wyprowadzając się z rodzinnego domu zostawiłem moje dzienniki, więc rozpoczynając ten, czuję się, jakbym robił to od nowa. Wobec tego powinienem chyba zacząć od mojego imienia. Jestem Aiden, tak brzmi imię młodego dżentelmena, którego domem jest Bardia i który od urodzenia do dnia sprzed dwóch tygodni wiódł idylliczny żywot, chroniony przed szubrawstwem pozostałych części miasta. Z Beeston Grove dosyć często widzieliśmy mgłę i dym wiszące nad miastem i jak wszystkim innym przeszkadzał nam smród, porównywalny do zapachu ,,Gnijącej ryby”, ale nie musieliśmy brodzić przez potoki mokrego, cuchnącego błota, która przyspiesza nadejście zarazy: dyzenterii, cholery…

  – Musisz się ciepło ubierać, Aiden. Bo inaczej dostaniesz gorączki.

 Prowadząc mnie przez pola do Venringen, matka zawsze starała się omijać szerokim łukiem nieszczęśników gnębionych kaszlem i zakrywała mi oczy, bym nie oglądał zdeformowanych dzieci. Najbardziej ze wszystkiego bała się choroby. Zapewne dlatego, że z chorobą nie da się negocjować; nie da się jej przekupić złotem ani stawić jej czoła z bronią w ręku, choroba nie zważa na majątek ani pozycję. To wróg nieprzejednany.

 Oprócz tego, oczywiście, atakuje bez ostrzeżenia. Dlatego co wieczór matka oglądała mnie dokładnie, szukając objawów odry czy ospy, a gdy wszystko było w porządku nakrywała mnie do snu i całowała na dobranoc. Widzicie, można mnie było nazwać jednym z tych szczęściarzy, którzy mają całującą na dobranoc matkę; rodzinę, która kochała mnie ponad wszystko, która opowiadała mi o dobru i złu tego świata, żebym zawsze myślał o innych; która wychowywała mnie, abym wyrósł na człowieka porządnego, przydatnego światu. Byłem jednym z tych szczęściarzy. W porównaniu do dzieci, które musiały ciężko pracować na polach albo w warsztatach.

 Czasami jednak zastanawiałem się, czy tamte dzieci miały jakiś przyjaciół? Jeśli tak, to – świadom, iż wiodłem wygodniejsze życie niż one – zazdrościłem im jedynie tego: przyjaciół. Ja nie miałem ani jednego, mieszkałem sam z matką, bez ojca ani rodzeństwa, a co do poznawania nowych ludzi – cóż, nie miałem śmiałości. Poza tym był jeszcze jeden problem: coś, co wyszło na jaw, kiedy miałem sześć lat.

 Wydarzyło się to pewnego popołudnia. Domy na Beeston Grove stoją w niewielkiej odległości jedna od drugiej, więc często widywałem sąsiadów albo na samym placu, albo na podwórkach za domami. Po jednej stronie mieszkała rodzina, która miała pięć córek, dwie mniej więcej w moim wieku. Wydawało się, że całymi godzinami skakały przez skakankę albo bawiły się w ogrodzie w ciuciubabkę, a ja słyszałem je, siedząc w salonie pod czujnym okiem mojej matki, która jednocześnie była moją nauczycielką.

 Tamtego popołudnia moja matka wyszła z pokoju, a ja zaczekałem, aż jej kroki ucichną. Wtedy wstałem znad książek, podszedłem do okna i zerknąłem na ogród sąsiedniego domu.

 Mieszkali tam państwo Wiśniewscy. Pan Wiśniewski był sędziom, jak mówiła matka, ledwo pociągając grymas. Wiśniewscy mieli ogród otoczony wysokim, ceglanym murem; mimo drzew, krzewów i rozkwitłej bujnej roślinności jego części były widoczne z mojego okna, widziałem więc małe Wiśniewskie. Tym razem grały w klasy; ułożyły je sobie z młotków do pall-malla, ale nie traktowały gry zbyt poważnie – dwie starsze próbowały chyba nauczyć młodsze jej zawiłości. Powiewając kucykami i kolorowymi, czyściutkimi sukienkami, przekrzykiwały się i śmiały. Czasami dobiegał mnie głos kogoś dorosłego, pani Wiśniewskiej, ukrytej przed moim wzrokiem pod niskimi koronami drzew.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Apollodoros
Użytkownik - Apollodoros

O sobie samym: Nazywam się Adrian, lat 19 i jestem początkującym pisarzem, który chciałby zostać zauważony w tym świecie, pisząc przeróżne opowiadania. Nie posiadam doświadczenia ani nawet talentu do pisania, ale od zawsze wierzyłem, że ciężką i wytrwałą pracą, pewnego dnia osiągnę to czego chce.Tak brzmi moje moto życiowe, a od kiedy osobiście przekonałem się jak ciekawe i interesujące może być pisanie, postanowiłem zagłębić tą formę sztuki i zostać cenionym przez innych, powieściopisarzem.No ale od czegoś przecież trzeba zacząć prawda? Nie zostanę przecież od razu gwiazdą, prawda? Dlatego właśnie zacząłem publikować swoje prace na tym portalu, aby zostać zauważonym, jednocześnie pomagając innym, którzy mają ten sam cel, co ja.
Ostatnio widziany: 2021-07-04 21:42:07