Agent Stephen Rozdział I
- Słucham?
- Witam, z tej strony pułkownik Gotter. Musimy się spotkać, ponieważ sprawy wymykają się nam spod kontroli. Nikt nie wie o naszym spotkaniu, a dzwoniąc tutaj przedstawiłem się jako twój dawny kolega. Uważaj na Niemców, oni na pewno wyślą za tobą kogoś, kto będzie cię obserwował. Spotkamy się dzisiaj o trzynastej w restauracji Figaro. Zrozumiałeś?
- Tak jest, na pewno będę. Dowidzenia.
- Żegnam.
Po skończonej rozmowie poszedłem do pokoju Piotra. Na schodach zatrzymała mnie jakaś kobieta w mundurze Niemieckim. Była to wysoka blondynka, o długich zgrabnych nogach, niebieskich oczach i spiętych włosach schowanych pod czapką. Zapytała mnie.
- Pan Stephen Hauvitz?
- Tak, a o co chodzi?
- Ma się pan zjawić w biurze majora Britza.
- A w jakiej sprawie? Jeśli mogę wiedzieć
- Sama tego nie wiem. Major kazał mi pana znaleźć i przysłać do niego.
- Dobrze już idę.
Poszedłem do jego biura, które znajdowało się na drugim piętrze. Zapukałem i wszedłem.
- Dzień dobry, wzywał mnie pan?
- Tak Stephen. Dziś w nocy ktoś próbował wykraść nasze ciężarówki. Dowiedz się, kto to był.
- Dobrze, zlecę to mojemu podwładnemu.
- Musicie go jak najszybciej znaleźć i zlikwidować.
- Tak jest! Mogę już iść?
- Możesz.
Wyszedłem z biura i skierowałem się do pokoju Piotra. Wszedłem do pomieszczenia i powiedziałem mu, jakie zadanie ma wykonać. Oczywiście ma to zrobić dyskretnie żeby nikt nie dowiedział się, kim jesteśmy. Po skończonej rozmowie poszedłem do samochodu i pojechałem w kierunku miasta. Bacznie obserwowałem otoczenie i to czy nikt za mną nie jedzie. Kiedy wjeżdżałem w leśną drogę w tylnym lusterku zauważyłem jakiś samochód? Pomyślałem, że major Britz wysłał kogoś, kto będzie mnie obserwował. Po godzinie byłem już w mieście. Pojechałem do najbliższego lokalu, w którym był telefon. Chciałem zmylić kilku mężczyzn, którzy za mną jechali. Wszedłem do restauracji i podszedłem do barmana.
- Dzień dobry, czy jest tutaj telefon?
- Naturalnie, proszę iść za mną.
Poszedłem za mężczyzną, który zaprowadził mnie do małego pomieszczenia w rogu sali. Podziękowałem mu i zatelefonowałem do pułkownika Gottera.
- Halo? Z tej strony Stephen Hauvitz. Musimy spotkać się gdzieś indziej. Major Britz wysłał za mną kilku swoich ludzi żeby mnie pilnowali. Trzeba ich zgubić lub zlikwidować.
- Witam Karolu. Dobrze spróbuj ich zgubić, nie możemy ich zabić, ponieważ Niemcy domyślą się, że coś jest nie tak.
- Rozumiem. To gdzie się spotykamy?
- U stolarza. Wiesz gdzie to jest?
- Tak, będę tam za kwadrans.
- Dobrze czekam. Dowidzenia.
- Do zobaczenia.
Skończyłem rozmowę i podszedłem do baru. Zamówiłem wodę i zająłem miejsce przy stoliku. Czterech osiłków patrzyło na mnie dyskretnie. Ja nie zwracałem na to uwagi i rozmyślałem jakby ich zgubić. Kelner przyniósł mi szklankę wody, którą szybko wypiłem. Wyszedłem z lokalu i schowałem się w pobliskiej kamienicy. Tak jak myślałem mężczyźni również wyszli za mną, lecz jak się okazało nie zgubiłem ich. Kierowali się dokładnie w moim kierunku. Nie wiedziałem, co zrobić. Wszedłem na klatkę schodową kamienicy. Pobiegłem na górę po schodach i wyszedłem na dach. Słyszałem ich kroki. Wyciągnąłem broń i odbezpieczyłem ją. Pomyślałem, że mogą być uzbrojeni. Schowałem się za ceglany komin. Wycelowałem broń w stronę wyjścia na dach. Po chwili pojawił się jeden z osiłków. Oddałem strzał. Mężczyzna padł bezwładnie na dachówkę. Trafiłem prosto w serce. Krew rozlała się po dachu. Następnych trzech zastrzeliłem, kiedy biegli w moją stronę. Ciała schowałem w skrzyni, która stała pod sznurkami na pranie. Broń schowałem do kabury i zszedłem spokojnie po schodach na ulicę. Wsiadłem do samochodu i pojechałem na umówione spotkanie. W kwadrans później byłem już na miejscu. Pułkownik Gotter już na mnie czekał, wysiadłem z samochodu i przywitałem się serdecznie. Weszliśmy do środka i poszliśmy na zaplecze. Stolarz poczęstował nas herbatą i wyszedł na zewnątrz.