Abstrakcja

Autor: Johnny_Grotesque
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

„Mamo tylko ty mnie rozumiesz” – szlochał, po kolejnym powrocie, z kolejnego miasta, gdzie znowu pokazał swoje obrazy zawodowym artystom, a oni znowu go zrugali, zmieszali z błotem
i pożegnali kopniakami: „więcej tu nie przyłaź partaczu”. Skopany jak nędzny pies, obszarpany jak szlachetny kot, pozostawiony na pastwę losu w księżycową, wiosenną noc, płakał nad swym ślepym losem, ale wciąż wierzył, że ma wielki talent. „Przecież tyle było niedocenionych mistrzów pędzla, słowa, dźwięku, docenionych w końcu pośmiertnie – mówił matce, a ona piorąc jego ubrania, zszywając rozszarpania, odpowiadała – ciebie też docenią synku, tylko musisz być cierpliwy”. Jak on wierzył w jej słowa, gdy otwierała portmonetę szczęścia mówiąc: „idź do Gienka i kup bimbru, Musisz odpocząć,
a potem znowu namalujesz coś mamusi, prawda?” – prawda mamo. Szedł więc po bimber, raz, drugi, trzeci i tak już mu zostało. „Weź się za robotę chłopie, normalną, uczciwą, a nie od matki ssiesz portmonetę szczęścia” – karcili go wszyscy znajomi, których miał coraz mniej, bo we wsi trudno przyznać się do takiego kogoś, kto jeszcze śpi kiedy uczciwi ludzie już obiad po ciężkiej pracy jedzą, a śniadanie zaczyna w porze kolacji, potem chodzi po wsi i krzyczy kim on to nie jest, wyzywając przy tym tych co próbują spać; tych utrzymujących rodziny własną trzodą, lichym polem, marnym zbiorem. „Niewolnicy świń!”– budził wieś. 

Jak każdy człowiek bez zajęcia, szybko zapomniał o co mu właściwie chodziło. Jego dziwne obrazy, ich pogryzione kolory tanich farb, będące od początku chytrym kluczem do portmonety szczęścia matki, niespodziewanie stały się kluczem niepasującym, gdyż jego trzęsąca się ręka nie potrafiła już władać pędzlem. W końcu jedyną rzeczą, jaką był w stanie utrzymać w dłoni, pozostała smutna butelka bimbru, a kobieta widząc co się dzieje, rzekła niespodziewanie: „Precz nierobie!”.                                                                        

Nie wiedzieć kiedy, stał się najmarniejszym robakiem i z uśmiechem pajaca, któremu już wszystko jedno, zwiedzał okoliczne rowy. „Było, nie było wszystko zaczęło się od sztuki” – rozważał leżąc na wznak; bo te wszystkie sianokosy i dożynki, jakieś dojenie i orka, to nie dla niego; bo on chociaż goły to wesoły” – wolny jak ten ptak, śpiewający mu z popsutego rozporka, ku zgorszeniu młodych dziewek
i starych bab, zasłaniających oczy wnuczką.            

Sam stał się obrazem abstrakcyjnym i targany alkoholowym nałogiem, trwał w niekończącym się ciągu, balansując na granicy niezrozumiałych kolorów i kanciastych twarzy. Z dnia na dzień wyglądał coraz gorzej, a z oczu zaczynała mu łypać alkoholowa śmierć. Aż pewnego późnojesiennego popołudnia, gdy już nie pamiętał jak wygląda zdrowy, ludzki chód, wtoczył się swoim niby zygzakiem do wiejskiego sklepiku pani Jadzi, a sprzedawczyni na sam jego widok rzekła: „nie sprzedam” – bo miała na myśli te siarczany, drążące każdą komórkę ścierwa, które przed nią stało; drążące tak długo portmonetę jego matki, biednej baby, która w końcu przejrzała na oczy. Jednak on rzekł „loteryjkę”, więc podała mu
i skreślił liczby szczęścia, atrybuty ślepego losu i wygrał. „Proszę ten orzeszek z naszej wsi, pijak najgorszy z najgorszych, ten co chodu ludzkiego zapomniał, ofiara losu” – a jak się okazało nie do końca…                                                                                                              

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Johnny_Grotesque
Użytkownik - Johnny_Grotesque

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2014-04-11 16:58:58