[55] Każda maskarada dobiega końca ( fragment książki "Mały kraj")
1.
Za owalną ladą Izby Przyjęć siedziała ruda pielęgniarka, zamyślona, zmysłowa. Nie przestawała marzyć choć z bocznych drzwi sanitariusze wwozili na wózku białe ciało naszpikowane igłami i podłączone do dziwnej aparatury. Chłopaki uśmiechali się wesoło i wcale się nie śpieszyli. Patrzyli na pielęgniarkę. Z drugiej strony lady, przy innych otwartych drzwiach stała inna pielęgniarka, widać czekała na ten wózek. Nic się nie działo. Wózek strasznie powoli płynął, a ten na wózku wcale się nie denerwował.
Staliśmy niedaleko. Nasz spacer po zakątkach szpitala był wyrazem naszego głodu lustracji, konspiracji i czort wie jeszcze czego. Jakiś smak chodził za nami. Odległy, z przeszłości, zrośnięty z nami lecz teraz niemal amputowany. Poczucie doświadczania rzeczy ważnych, niedostępnych dla szarego tłumu; poczucie władzy i wyniesienia; a zarazem – poczucie dostąpienia do tajemnicy, która niechybnie pozbawiała nas ciepła dając w zamian samotność i alkohol. Ten smak chodził za nami i chcieliśmy go poczuć, by wróciło się tamto spojrzenie, pewny głos i twarda ręka.
Staliśmy przy filarze na którym zawieszone było duże lustro więc nasze postacie dziwnie wyglądały w świetle jarzeniówek, jak z koszmarnego snu albo po prostu nigdy się tak nie widzieliśmy. W końcu, w szpitalu niczego lepszego nie można zobaczyć.
Pułkownik był trochę wystraszony, i trochę zakłopotany. Ale nie wiedziałem czy naszym odbiciem w lustrze, czy widokiem bezładnej postaci popychanej przez uśmiechniętych młodzieńców.
- Prawdę mówiąc, nie dziwię się im… - powiedziałem.
- Komu? – zapytał Pułkownik.
- Sanitariuszom. Chłopaki są już w domu, a ten facet pewnie i tak umrze.
- Ten śmieszny staruszek? – dopytywał się Nowy.
- Śmieszny, bo jeszcze żyje. Tylko trochę mu brakuje. Gdyby nie to „trochę”, przeszlibyśmy obok. A tak patrzymy i czekamy. Wiecie… to jest tak jak z oryginalnym obrazem i z jego kopią. Ten staruszek to jeszcze oryginał, jeszcze w nim pamięć przeżytych lat, jeszcze można go dotknąć, by poczuć dreszcz historii. A jak się przekręci, stanie się tylko kopią i to spartoloną, nie wartą uwagi. Żadnego namysłu i tylko jest tak jakbyś potknął się o zimny i goły głaz na drodze.
- Ale jeszcze żyje – Pułkownik pokiwał głową.
- I ruda też się nie przejmuje – Nowy roześmiał się cicho.
Chudy milczał. Był blady. Usiłował ukryć jakieś spłoszenie; wyglądał jakby trzymał trupa za rękę albo dowiedział się, że właśnie wydano na niego wyrok śmierci.
Chudy był delikatny. Chyba przez całe życie nie uderzył człowieka. Możliwe, że naturę miał romantyczną, ale lata władzy jak pumeks wytarły w nim poetyckie uniesienia dając w zamian stabilizację i poczucie siły niedźwiedzia. Teraz, w szpitalu, był blady i ta delikatność, która przez całe życie w nim tkwiła, przykryta ręcznikiem, przyduszona, odezwała się spod pomarszczonej twarzy i przeleciała na wylot pustych oczu, w których horyzont ledwo majaczył, a ślad żagli był jedynie w domyśle. Każdy widział, że Chudy się bał, jakby już dopinał śmiertelną koszulę, jednak nie mając odwagi sprawdzić, czy to już ostatni guzik…
- Ruda ma wprawę – powiedział Pułkownik. – Założę się, że będzie tak siedziała jeszcze godzinę, jakby oglądała tysiąc pierwszy odcinek „Niewolnicy miłości”. Tu nie potrzeba hipnozy. To straszne co się z nimi dzieje, gdy oglądają takie seriale. Amok.
- To mówi pan, że ruda ogląda taki serial? Chyba ma telewizor w głowie? – pytałem, tak sobie. – I to by się nawet zgadzało. Spójrzcie…
Wózek zniknął, i drugiej pielęgniarki już nie było. Nawet chłopcy odeszli. A ruda wciąż oglądała serial, i w jej ciepłym i cichym uśmiechu był głód, obszerny, i chyba skarga.
- Nie dla nas ten widok – powiedział Pułkownik.
- A ja jeszcze popatrzę – Nowy się uśmiechnął.
- Tak, panowie, wszystkie seriale przeszły nam obok nosa. Jak myśmy żyli? – Mimo swych wcześniejszych słów, Pułkownik przyglądał się rudej, i chyba był rozbawiony. – Dlaczego nam nie puszczali takich filmów? Panie Chudy… mów pan coś.
- Nie karmiono nas cukierkami. A pan chciałby mieć dwadzieścia lat i śmiać się z rękami w kieszeniach. To dlatego nie może pan wzroku od niej oderwać. I chciałby z nią oglądać ten koszmarny serial. – Chudy zaskoczył nas spokojem i głosem rozsądku, który teraz był najmniej pożądany, bo każdy z nas pomyślał o czymś zakazanym.
- Nam najbardziej pasuje widok pchanego wózka, to prawda, ale, panie Chudy, musi pan przyznać, że młodość to najsilniejszy narkotyk. Oczywiście, dla starca. Nic tak nie zniewala i wali po łbie, jak taki rozmarzony rudzielec – mówiłem i szybko się zastanawiałem jak dopiec Chudemu. – Na pana to nie działa? Serduszko silniej nie bije? Nie ćwiczy pan w popłochu uśmiechu? Nie żebrze pan o jej uśmiech? No, jak tam jest z panem? Nie pragnie pan possać cukierka? Choć przez chwilę poczuć, że własne ciało nie toczy gangrena, że nie trzeba się wstydzić, i śmiało, na odlew można bić w mordę każde niesforne marzenie? Niech pan tak często nie słucha głosu rozsądku. Taki rudzielec to skarb w szpitalu.
- Chudy dobrze to rozumie, ale wytrącił go z równowagi ten śmieszny staruszek, jak go Nowy nazwał – odezwał się Pułkownik. – Dawniej, to Chudy pewnie by go nie zauważył. Tylko kombinował jak rudą zaciągnąć do łóżka.
- Racja. Chudy kiedyś był mężczyzną… Jak my wszyscy. – Nie mogłem powstrzymać się od kpiny.
- Ja kastratem nie jestem – Pułkownik był zniesmaczony.
- Ma się rozumieć… mając taką żonę. – Byłem złośliwy, ale strach Pułkownika przed posądzeniem go, że nie daje rady, że się śmiejemy, był zbyt wyraźny, i tylko prowokował do kpin.
- Co pan ma na myśli? – Pułkownikowi twarz zesztywniała.
- Tyle tylko, że jest pan szczęściarzem – powiedziałem z udawanym spokojem. Wolałem, by Pułkownik się nie obraził widząc moje szyderstwo. Rozmowa, bez Pułkownika, nie miała sensu.
Patrzył w moje niewinne oczy, a ja wytrzymałem jego spojrzenie.
- Do końca nie jestem przekonany… Być może pan kpi. A to nieładnie – oświadczył.
- Mówiłem szczerze. I nie ma się pan za co obrażać – tym razem nie kłamałem.
- Tak, tak… - powiedział, i rozejrzał się, jakby chciał na czymś wzrok zatrzymać, by już ze mną nie rozmawiać. I ja chciałem mu w tym pomóc. Ale, oprócz rudej, i naszych odbić w lustrze, niczego nie było.