03 ZęK na Ziel0nym WągrzE (tHE PRZYGods oF BókiN & ZĘK)
ca. Ja sama też zobaczyłam go na własne oczy po raz pierwszy. Nazywał się... - zastanowiła się przez chwilę. - Gupin, czy jakoś tak...
Zękowi zrobiło się gorąco, czyżby była mowa o Bókinie, jego wiernym przyjacielu?
- Może... Bókin? ... - wypowiedział te słowa mając nadzieję, że się myli.
- Tak! Właśnie!! - wrzasnęła szaleńczo Jadzia, aż wszystkie balony mocno drgnęły. Zęk gdy usłyszał tą złą wieść serce zabiło mu mocniej. Miał nadzieję, że jego przyjaciel wyszedł z tego cało.
- I co się z nim stało? Zdołał uciec? Zabicie pana niesie ze sobą okropne konsekwencje...
- Ta... No coś ty! - prychnęła Baba. - Inne Pany go otoczyły, po czym ogłuszyły i pojmali nieprzytomnego. A potem... - przerwała widząc jak Zęk wpatruje się w pie(ku)rnikowe okienko. - Nawet nie próbuj uciekać! - powiedziała po chwili, gdy doszło do niej co Zęk ma rzekomo na myśli. - Nie masz szans!
- Ale ja muszę! Muszę odnaleźć mojego przyjaciela Bókina, jest teraz w niebezpieczeństwie. - mówił rozgorączkowany.
- Nie kochasiu. Nawet o tym nie myśl - powtórzyła Jadzia. - Nie masz najmniejszych szans! Bo... - mówiła grzebiąc między włosami opadającymi jej na brzuch. - MAM TO! - wrzasnęła drapiąc jedną niezgrabną reką jeden z baloników, a wdrugiej trzymając dziwne urządzenie wyglądające jak pilot do tv z tylko jednym czerwonym przyciskiem na środku. Pod wpływem tego wrzasku pęknął balonik, który przed chwilą odbijała.
- Co to jest?! - zainteresował się zafascynowany.
- To genialne urządzenie nazywa się P.A.P.!!! Jest to skrót od słów: Pospolity Alarmiacz Panuf! Che! Che! Che!!!
- Niesamowite...
- Otóż to mój drogi, otóż to. Każdy Pan w tym lesie ma to urządzenie w swoim posiadaniu. Gdy tylko któryś z nich cię zobaczy poza moją chatką, wystarczy że naciśnie jeden guzik, o ten - mówiła pokazując palcem czerwony przycisk - a ja się dowiem, o stąd! - wskazała na tył urządzenia, gdzie znajdowało się dużo małych dziureczek. W chwilę później zaczęła szaleńczo ryczeć ze śmiechu. Po chwili jednak się uspokoiła i powiedziała:
- Wtedy moje czary przeniosą cię tutaj, w moją cukrową chatkę. Genialne, co? Sama to opatentowałam. - Wyglądała na zafascynowaną swoim własnym osiągnieciem.
- Po prostu genialne... - mruknął z sarkazmem niazadowolony Zęk.
Nagle Baba Jadzia zrobiła się purpurowa na twarzy, i nie oddychając, nie poruszając się, pozostała przez jakiś czas w tym stanie. Zęk, trochę zdezorientowany, nie wiedział co z tym zrobić, nie wiedział czy ma pomóc, czy może jej nie ruszać, bo pogorszy to sytuację. Jednak patrząc na to z innej perspektywy, doszedł do wnoisku, że nie warto jej pomagać. Przecież go więziła, a życie jego przyjaciela było zagrożone.
- Ufff... - westchnęła Baba. - Krew uderzyła mi do głowy - oznajmiła, po czym kopnęła leżący na podłodze balonik. Zęk dostał nim w owłosione czoło. Widząc to Baba Jadzia popadła w histeryczny atak śmiechu. Śmiała się tak potężnie, że w końcu nie wytrzymała i upadła na cukrową podłogę swojej chatki, by się po niej tarzać. Wszystkie baloniki gwałtownie się trzęsły.
- Psycholka - mruknął do siebie Zęk i korzystając z okazji, wyszedł przez pie(ku)rnikowe okienko. Szaleńczy śmiech gospodyni za jego plecami, doprowadzał go do szewskiej pasji, postanowił więc, że uszyje sobie Skarpetę. Zaczął ją szyć, postanowił absurdalnie, że bez tego nie zrobi ani jednego kroku dalej. Gdy skończył założył ją sobie na głowę. Futro Skarpety trochę gryzło go w owłosione czoło, ale czuł się bardzo mężny i pewny siebie. Pomagało mu to brnąć przed siebie. Przyspieszył kroku chcąc jak najdalej oddalić się od domu psychodelicznej kobiety. Wszędzie kręciło się pełno Panuf. Zęk podziwiał ich szczerze. Tak długo kręcić się i nie dostać zawrotu głowy. Ja to bym padł po dziesięciu obrotach, myślał sobie Zęk. Pany trzymały w swoich leniwych rękach cudowne urządzenia. Pospolite Alarmiacze Panuf. Musiał być ostrożny. Przyku