„Skaza” Roberta Małeckiego to jedna z tych książek, o których się nie zapomina. Trudno orzec, czym jest tytułowa skaza, bo jej ślad możemy odnaleźć w bardzo wielu miejscach. Wydaje się, że wszyscy bohaterowie książki są naznaczeni, określeni swoim losem. Nie ma tu ludzi, którzy nie popełniają błędów, ani takich, którzy szybko i łatwo potrafią wybaczać. Tu nie ma prostej odpowiedzi, a zadawane przez bohaterów pytania często są tak niewygodne, że odpowiedź na nie zdaje się być mocno odwlekana w czasie.
Zarówno komendant Bernard, jego syn, żona, która po wypadku bardziej przypomina roślinę, niż człowieka, zdają się być naznaczeni. Żadne z nich nie ma łatwo w życiu. Syn zmaga się ze stanem matki, popadając w konflikty na studiach, pijąc i rozrabiając. Stary komendant ucieka „w pracę” i w klejenie modeli samochodów. Stale znajduje sobie jakieś zajęcie, prawdopodobnie po to, by za dużo nie myśleć, między kolejnymi wizytami w szpitalu, na oddziale tak zwanych „śpiochów”. Inni odwiedzający to ponure miejsce dają mu różne „dobre rady”, co tylko pogarsza jego nastrój i zapewne sprawia, że narastają jego problemy ze zdrowiem.
Jego pracownicy też wydają się być naznaczeni; Skałka wdaje się w z pozoru wygodny romans, inny z policjantów, dla własnych korzyści, wplątuje się w prowadzone przez Bernarda śledztwo i przy nim mataczy.
Bez winy nie pozostaje też rodzina, w której sprawie jest prowadzone dochodzenie. W jej historii pełno jest oszustw; morderstw, kradzieży, wzajemnego wrabiania, czy wyłudzania pieniędzy.
Niektórzy kłamią, by chronić swoich bliskich, inny, by zatrzeć niewygodną prawdę. A pozostali, bo tak często jest łatwiej i można – nie bez bólu – spojrzeć sobie w oczy.
Wszystko w tej historii zdaje się lepić. Od brudu, kłamstw, utraconych nadziei, przeszłych i przyszłych win, a duszna atmosfera i podkręcone nieco na samym końcu tempo, sprawiają, że opowieść o małej Chełmży ma swój swoisty klimat, od którego trudno się oderwać.
Autor bardzo sprawnie opisuje swoich bohaterów; nikogo zdaje się nie oszczędzać. Nie ma w tej historii ani jednej, jednowymiarowej postaci. Wszystkie są wielowymiarowe, a my, czytelnicy, z każdą następną, odwróconą stroną poznajemy ich najgłupsze sekrety, pragnienia i kłamstwa.
Pan Małecki zastosował bardzo prosty, lecz nadzwyczaj skuteczny zabieg, który sprawia, że poznajemy zarówno przeszłość, jak i teraźniejszość opisywanych przez niego bohaterów, za pomocą krótkich, stosowanych zamiennie rozdziałów. Przyznam, że trochę się w tym wszystkim pogubiłam, bo jest tu podział nie tylko na wcześniej i później, ale również na godziny, co sprawia, że żeby być na bieżąco, trzeba by ciągle coś w myślach liczyć. To wywołuje niewielkie zamieszanie.
Wszystko zaczyna się niczym rasowy kryminał, rodem ze Szwecji, gdzie w skutym mrozem i zimnem krajobrazie, pojawia się trup, a w tym przypadku nawet dwa. Na zamarzniętym jeziorze. Wezwani na miejsce policjanci dokonują wstępnych oględzin, na miejscu pojawia się również Bernard i to dzięki niemu śledztwo pomału się rozwija, by pod koniec nabrać szybszego tempa.
Nim to jednak nastąpi, komisarz i jego współpracownicy muszą odbyć wiele ważnych i mniej ważnych rozmów, przybyć na wiele spotkań, odwiedzić kilka miejsc , przepytać świadków i obejrzeć materiał zapisany na taśmach, czyli wykonać wiele rutynowych czynności dotyczących niemal każdego śledztwa. Sama postać komisarza jest jednak na tyle ciekawa i zwyczajne czynności wykonuje w taki sposób, że historia potrafi czytelnika wciągnąć na dobre i do końca już nie odpuścić.
Naprawdę dobry kryminał do przeczytania.
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data wydania: 2018-09-05
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 579
Dodał/a opinię: