Wydawnictwo: JanKa
Data wydania: 2010-05-31
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 176
Marius podczas wakacji spotyka kobietę. Jednak już od pierwszej chwili nie jest pewien czy to przypadkiem nie zjawa. Jej dziwne zachowanie coraz bardziej utwierdza go w przekonaniu, że istota ta nie jest z tego świata. Przepełnia ją smutek a w każdym wypowiadanym przez nią słowie czai się śmierć. Jednak mężczyzna jest nią coraz bardziej zaintrygowany. Próbuje odkryć powody jej depresyjnego samopoczucia. Towarzyszy kobiecie w podróżach do różnych miejscowości, w których Lydia/Mara/Vivienne czegoś szuka...
Już spoglądając na okładkę tej książki można się domyślić co znajdziemy w środku. Czarny kolor nie kojarzy jest pozytywnie i jeszcze na dodatek ciemnozielony materiał, którym zakryta jest głowa i częściowo twarz kobiety. Całość sprawia wrażenie mrocznej, destrukcyjnej, tajemniczej. Może się niektórym skojarzyć z pragnieniem ukrycia, zatajenia czegoś/kogoś. Natomiast tytuł przywiódł mi na myśl lekturę wampiryczną. Sami przyznacie, że jak na początek to i tak mieszanka niecodzienna...
Jednak nie spotkacie tu żadnych krwiopijców, co może wielu z Was rozczarować. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że autorka próbowała tu ukazać poprzez Lydię/Marę/Vivienne obraz osoby zagubionej, nieakceptowanej, poszukującej swojego miejsca. Istoty, która nie odnajduje się w realnym świecie. Pragnie wyzwolenia, zmian. A jedynym według niej rozwiązaniem staje się "taniec ze śmiercią". Natomiast w postaci Mariusa pisarka nakreśliła niezmierzone pragnienie do odkrywania, badania tego co jeszcze nie poznane. Widać w jego postawie nieugiętość w dążeniu do rozwiązania zagadki Lydii/Mary/Vivienne.
Mimo że akcja toczy się w Bretanii autorka nie daje tu wyrazu piękna tamtejszych krajobrazów. Skupia się na niecodziennej relacji damsko-męskiej, w której to On mówi więcej a Ona ogranicza się tylko do bardzo krótkich wypowiedzi. Przerywnikami są fragmenty z dziennika M., które może zostały napisane przez Marę, a może nie. Nie wiadomo. Moim zdaniem można by było je wyciąć i książka nie straciła by w oczach czytelnika. Ciekawym akcentem w tej powieści wydała mi się treść artykułu dla "La Science" pisana przez Mariusa o Plutonie. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z wiedzą astronomiczną w powieści. Według mnie to jej zaleta.
Książkę czyta się nie łatwo. Każde słowo, zdanie niesie ze sobą wiele znaczeń. Często musiałam się zatrzymywać i próbować "odszyfrowywać" co też autorka chciała mi przekazać. Pewnie i tak nie udało mi się wszystkiego zrozumieć, ponieważ proza Marty Magaczewskiej jest często symboliczna. Myślałam, że szybko ją przeczytam. Zmyliła mnie jej niepozorność. Tylko 176 stron. Kto by pomyślał, że jej odbiór okaże się tak trudny i skomplikowany. Jeszcze długo będę ją wspominać...
Najlepsza książka na jesień 2011 - kategoria: proza polska - wybór Jury Bohaterowie nowej powieści Marty Magaczewskiej noszą oryginalne...