Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 2013 (data przybliżona)
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 316
Względnie niedawno czytałam w oryginale „Eye of the Storm” Virginii Andrews. W dużym skrócie książka nie przypadła mi do gustu. Owszem, spełniła zadanie edukacyjne, bo znowu poszlifowałam sobie przy niej język, ale stylistycznie i narracyjnie kompletnie nie w moim obszarze zainteresowań.
Po cóż więc sięgnęłam po kolejną książkę jej autorstwa, skoro pierwsza tak mnie rozczarowała? (Zaznaczam, że rozczarowanie to tutaj eufemizm.) Bo miała być saga rodzinna, czyli zapowiadało się, że – tak jak lubię – przygoda będzie trwała długo, długo. O, czytelnicza naiwności! Tymczasem rozczarowanie jest tak wielkie, że nie ma szans, bym się przemogła do kolejnych tomów, ba! bym się przemogła do jakichkolwiek innych tytułów tej autorki.
Amerykanka, jedyna córka zamożnego biznesmena, Olivia Winfield wreszcie znajduje swoją drugą połowę. Wreszcie, bo panna ma już 25 lat, a na początku ubiegłego stulecia ten wiek jest uważany niemal za sędziwy, jeśli chodzi o zamążpójście. Jej wybranek Malcolm Foxworth jest przystojny i niezwykle rozgarnięty w interesach. Po krótkim okresie narzeczeństwa pobierają się, a następnie wyjeżdżają do rodzinnej posiadłości męża. Wraz z przyjazdem okazuje się, że słodki błękitnooki małżonek wciąż czaruje modrymi oczętami, jednak nie jest już tak uroczy, jak wydawał się być na początku znajomości. Do tego dochodzą jego psychologiczne traumy z dzieciństwa i despotyczne zapędy, a sytuacja komplikuje się, gdy do domu z długiej podróży wraca ojciec Malcolma z drugą, dużo młodszą od niego, żoną.
W moim mniemaniu Andrews pisze… jak dla pensjonarek. Dość schematyczna jednowątkowa fabuła (pojawiają się też niemałe analogie do „Eye of the Storm”), charaktery bardzo sztampowe, brak cienia wyrafinowania. Odnoszę wrażenie, że schody w ogromnym budynku, w którym rozgrywa się akcja, miały więcej życia niż niejedna z postaci. Na dodatek śmiem przypuszczać, iż tę cechę schody zawdzięczają swoim spiralnym kształtom, gdyż autorka notorycznie ten ich wyróżnik podkreśla. W sumie z całej powieści chyba najbardziej zapamiętałam… spiralne schody.
Gdybym miała do czynienia z antyczną tragedią grecką, mogłabym powiedzieć, że klasyczna jedność miejsca została zachowana niemal w 100%, gdyż większość scen rozgrywa się w samej posiadłości, z tego spora część na wspomnianej już nieszczęsnej klatce schodowej. Do stu fakirów, chyba zacznie mnie ten motyw prześladować. Bodajże jedynie wstępne sceny rozgrywają się poza domem i raz (sic!) bohaterowie w porywie sentymentu wybierają się do Atlanty.
Oszczędzę sobie szczegółowej analizy głębi przemyśleń Olivii – głównej bohaterki, dla której największym problemem życiowym wydaje się jej nadmierny wzrost.
Nie mam też pochlebnego mniemania o dialogach, które wydają się sztywne jak pomidorowe tyczki, bez jakiejkolwiek iskry, a rozmówcy uparcie mielą te same sekwencje.
Może więc powiem coś ciepłego o opisach? Bardzo bym chciała, ale tych jest niewiele i na dodatek również w dość miałkim stylu.
Szukam, szperam, myszkuję, wytężam umysł, co by tu o książce pozytywnego powiedzieć. Ostatecznie chyba tylko to, że jeśli nie macie w domu nic innego do poczytania, to „Ogród cieni” Virginii Andrews będzie musiał Wam wystarczyć, bo na bezrybiu i rak rybą.
Cóż, nici z zamiaru studiowania rodzinnej sagi. Na tym tomie definitywnie kończę krótką znajomość z twórczością Virginii Andrews. Nie dla mnie te kwiatki (choćby miały być nawet na poddaszu😊 – aluzja do tytułu jednego z tomów wchodzących w skład cyklu). Autorka nie zaspokoiła mojego apetytu. Ale za to zdradzę Wam już teraz, że kolejna lektura, po którą sięgnęłam, zawód literacki zrekompensowała mi aż z nawiązką.
Znacie historię Cathy i Chrisa z książki "Kwiaty na poddaszu"? Myślę, że tak. Książki Virginii C. Andrews wciąż są bardzo popularne a saga o rodzinie Dollangangerów doczekała się kolejnego wznowienia. Ogromnie się cieszę, że mam już na półce piąty tom serii.
W książce "Ogród cieni" nie znjadziemy już wzmianki o Cathy i Chrisie. W tej części przenosimy się do początku całej historii. "Ogród cieni" jest to bowiem opowieść o matce Corrine, babce dzieci uwięzionych na poddaszu, Olivii oraz jej mężu, Malcolmie. Czytając, możemy w końcu zrozumieć zachowanie Olivii. To oczywiście w żaden sposób jej nie usprawiedliwia, ale przynajmniej możemy zrozumieć jej motywy i przyczyny zachowania.
Oprócz "Kwiatów na poddaszu" ta część jest chyba najlepsza z całej serii. Mimo to uważam, że cały zbiór jest wart przwczytania. Ja ze swojej strony gorąco Was zachęcam do przeczytania i poznania losów rodziny Dollanganger.
Dziękuję @proszynski_wydawnictwo za możliwość przeczytania książki ❤
"Ogród cieni" to już piąta i zarazem ostatnia cześć sagi opowiadającej o rodzinie Foxworth. Ale tym razem cofamy się do korzeni i genezy całej tej historii.
Ta część sagi jest poświęcona losom babki Cathy i Chrisa - Olivii Foxworth . Olivia z domu Winfield jako młoda dziewczyna nie mogła się poszczycić powodzeniem wśród płci przeciwnej. Być może temu stanu rzeczy winny był jej atletyczny i wysoki wzrost. Tym bardziej obawiając się, że zostanie starą panną "skakała" z radości, gdy młody i zamożny panicz Malcolm Foxworth poprosił jej ojca o jej rękę. Dziewczyny liczyła na lata szczęścia i miłości u boku męża. Jakże się myliła.
Już pierwsze dni w Foxworth Hall zrównały jej marzenia z ziemią. Mąż okazuje się oziębłym tyranem. Nie darzy żony krztą romantycznej miłości, a tym bardziej upojnych chwil w alkowie brak. Od samego początku tego małżeństwa ( nawet na przyjęciu ślubnym) zabawia się w swojej bibliotece z jedną z dam. Olivia czuje się upokorzona i poniżona, ale postanawia trzymać fason. Malcolm od razu oznajmia Olivii, że pojął ją za żonę, gdyż jest ona zdrowa , młoda i jest idealna , by obdarować go krzepkimi synami. Jednak owi synowie nie są płodzeni w sposób "przykładny", a siłą i determinacją małżonka.
Olivia próbuje zrozumieć hardy charakter Malcolma. Dowiaduje się, że matka Malcolma - Corrine (prababka Cathy) odeszła od męża i porzuciła syna. Malcolm ma obsesje na punkcie matki - kocha i nienawidzi jednocześnie. Natomiast ojciec Malcolma wziął za żonę młodziutką , jeszcze dziecko niemalże - Alicję. Ta spodziewa się syna - Christophera....
Nie zdradzę wam resztę fabuły, bo bym musiała obnażyć wszystko. Napiszę wam tylko, to , że poprzednie części zbudowały nam obraz Corrine i Christophera trochę pokrętnie. Są oni ze sobą związani bardziej niż mogłoby się wydawać. Ciąży na nich grzech, ale bardziej dotkliwy i namacalny niż czytelnicy mogli poznać. Prawda ich pokrewieństwa jest głęboko ukryta i czy kiedyś wyjdzie to na jaw?
W tej pisarka, ale także kontynuator ( ponieważ pisarka zmarła na raka piersi nie dokończywszy powieści) skupili się na charakterystyce Olivii. Jak to się stało, że kobieta tak miła, ujmująca, inteligentna,spokojna i pomagająca niegdyś wdowie po swym teściu - Alicji, stała się twarda, nieprzejednana i posunęła się do wielu nieodwracalnych posunięć zrzucając winę na swego męża?
Jaki w tym udział miał John Amos? I czy Malcolm naprawdę był takim potworem i nie kochał swojej córki Corrine i jej czwórki dzieci?
Jest to inna cześć niż cztery pozostałe. Wyjaśnia ona wszystko, ale jest napisana innym językiem. Jest to zasługa właśnie długiego autora . Widać różnice w stylu. Brak jest niepotrzebnych powtórzeń, które mnie tak u pisarki drażniły. Widać również, że fabuły nie rozciąga się w nieskończoność, bo skupia się na treści , a nie na rozmiarach powieści.
Czy czuje ulgę, że to koniec ? Tak czuję. Być może nie dlatego, że nie ma więcej części, ale dlatego, że czułam zmęczenie materiału.
Ruby ma siedemnaście lat i trzymiesięczną nieślubną córeczkę Pearl, a za sobą liczne dramaty rodzinne. Jej duchową podporą i uzdrowicielką była nieżyjąca...
Druga książka nowego cyklu zapoczątkowanego powieścią „W rękach losu”. Stanowi ona dalszy ciąg fascynujących losów rodziny Culterów...