Wielki finał legendarnej serii Grahama Mastertona o złowieszczym Misquamacusie, która przyniosła pisarzowi sławę i stała się kamieniem milowym literackiego horroru. Prezydent Stanów Zjednoczonych nagle ślepnie. W ciągu kilku następnych dni setki ludzi na terenie całego kraju tracą wzrok – są wśród nich piloci samolotów w trakcie rejsu, kierowcy ciężarówek pędzący po międzystanowych autostradach, pracownicy budowlani przebywający na szczytach rusztowań. Samoloty pasażerskie spadają na podmiejskie domy; drogi są zablokowane przez setki rozbitych pojazdów... To Misquamacus, legendarny szaman Algonquinów powrócił ze świata duchów, by dokonać ostatecznej zemsty na kolonistach, którzy niegdyś odebrali ziemię rdzennym Amerykanom. Tylko Harry Erskine i Amelia Crusoe mają wystarczającą wiedzę i doświadczenie, by pokonać Misquamacusa. Jednak zanim odkryją, jak tego dokonać, muszą się dowiedzieć, kim lub czym są Zabójcy Oczu, i zgłębić tajemnice magii indiańskich szamanów... Czeka ich morderczy wyścig przez całą Amerykę, wyścig, w którym stawką jest przetrwanie całej cywilizacji!
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2010 (data przybliżona)
Kategoria: Horror
ISBN:
Liczba stron: 400
Tytuł oryginału: Blind Panic
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Stawski Bogusław
Pewnie zauważyliście już tę tendencję u autorów: pierwszy tom okazał się bestsellerem, a więc pojawił się drugi. Sięgnięto po niego, bo liczyło się na powtórkę z rozrywki. Nie było już tak dobrze, ale wydano też trzeci tom. I tak czasem aż do ośmiotomowych sag rodzinnych. Czytając Mastertona można odnieść podobne wrażenie. Manitou okryło się sławą, a on ciągle i ciągle wydawał kolejne tomy lub powieści na bazie głównego wątku. Odróżniało go tylko jedno. Każda kolejna książka z serii Manitou była coraz lepsza.
Tym razem książka nie krąży wokół krwawych morderstw i rozczłonkowanych ciał, ale wokół masakry czystej i jeszcze bardziej dotkliwej. Wyobraźcie sobie, że nagle przestajecie widzieć. Nie przez wypadek, nie przez uwarunkowania biologiczne, ale od tak sobie. Pijecie kawę, czytacie gazetę i nagle nic. Prowadzicie auto i nagle nic. To niezwykle przerażająca wizja i ziszcza się ona w "Armagedonie".
Ta książka trochę różni się od poprzednich, które zostały wydane bardzo dawno temu. Armagedon pochodzi z 2009 roku i czuć, że Masterton nie chce pozostać w tyle. Sporo zmienia, pojawiają się telefony i inne urządzenia, ale nie grzebie niepotrzebnie przy postaciach. Pojawia się kilka nowych, ale stare to nadal ten sam Harry, ten sam Śpiewająca Skała itd.
Czytałam tę książkę z zapartym tchem. Potrzebowałam odpoczynku od mdłych młodzieżówek i dostałam coś... coś ciekawego. To nie był horror taki jak w "Krwi Manitou", ale czułam ciarki na plecach. Ciężko było mi kończyć tę książkę, ponieważ miała wydźwięk pożegnania. Całe szczęście, że czeka jeszcze na mnie "Infekcja".
Cykl o Manitou to najsłynniejszy cykl horrorów Grahama Mastertona. A ja wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że choć pomimo powtarzającego się w każdej z jego części schematu, chce się to czytać. Armagedon to piąty tom tej serii, w moim odczuciu chyba najsłabszy, ale mimo wszystko nie żałuję, że po niego sięgnęłam. Książki Mastertona są trochę jak sinusoida – raz lepsze, raz gorsze, ale właściwie skoro mam już za sobą poprzednie cztery części, to jednak wypadałoby już ten cykl dokończyć. Może w tym finałowym schemat zostanie przełamany?
Misqamacus znowu powrócił. To jest po prostu nie do uwierzenia i nie wiem, czy aż tak świadczy o jego sile i dążeniu do celu, jakim jest zniszczenie Ameryki, czy jednak o czymś innym? Bo zastanówmy się przez chwilę logicznie – za każdym razem Harry Erskine oraz jego dawna miłość są w stanie się go pozbyć. I właściwie przestaje to się już robić zaskakujące i efektywne. W tym przypadku było to już przewidywalne i oczywiste… Więc skoro duch Indianina wcale nie jest na tyle wytrzymały, żeby się utrzymać na Ziemi, choć na każdym kroku podkreślana jest jego wielkość i siła, to jakim cudem zawsze powraca? Trochę brak mi tutaj pewnej konsekwencji w działaniu, bowiem niby na zakończenie każdego tomu Harry twierdzi, że pozbył się go już na dobre, a potem on powraca. Zabili go i uciekł…
Tym razem Misqamacus zsyła na ludzi ślepotę. Wciąż pragnie oczyszczenia ziemi swoich przodków z białych ludzi. Nie może wybaczyć im tego, co stało się z kulturą i wierzeniami Indian, ale postanawia dać im szansę na odkupienie. Zwraca się z tym do prezydenta Stanów Zjednoczonych, który stał się pierwszą ofiarą zesłanej przez niego ślepoty. Ten jednak całkowicie nie rozumie, co się dzieje. Nagła ślepota dotyka kolejnych Amerykanów, co z kolei wywołuje katastrofę za katastrofą. Samoloty spadają z nieba, giną kolejni ludzie, a Misqamacus ani myśli przestać. I wtedy do akcji ponownie wkracza Erskine… Schemat goni schemat, a mimo wszystko czyta się to naprawdę lekko i przyjemnie.
Myślę, że tym, co mnie najbardziej trzyma przy tym cyklu jest fascynacja kulturą Indian. Choć nie ma jej tutaj zbyt dużo, to jednak wciąż pojawia się zły manitou oraz Śpiewająca Skała, a wydaje mi się, że od tego typu postaci zawsze bije taki swoisty indiański klimat. W przypadku Misqamacusa widoczna jest chęć zemsty, to taki typowy zły Indianin, który najchętniej każdego by oskalpował, ale właściwie rozumiem, co nim kieruje. I chwali mu się, że się nie poddaje tak łatwo, choć jest okrutny i właściwie postrzeganie go w takich aspektach chyba nie jest do końca słuszne. Ale mądrość i spokój bijące od Śpiewającej Skały są naprawdę świetne.
I muszę przyznać, że lubię Harry’ego Erskine’a, choć mimo wszystko mu współczuję. Ten człowiek całe życie musi się mierzyć ze złym manitou. Tak naprawdę akcja tego cyklu rozgrywa się na przestrzeni wielu lat, więc nawet wtedy, kiedy Erskine już zaczyna układać sobie spokojne życie, zły Indianin powraca i niesie ze sobą zagładę. To trochę tak jak Ripley za każdym razem mierzyła się z Obcym – niby wiadomo było, że znowu to samo i że w końcu go pokona, ale jednak zawsze pojawiały się nowe aspekty tej historii. Tutaj jest trochę podobnie. Erskine to taka Ripley, która ciągle szuka nowych rozwiązań pozbycia się ksenomorfa (w tym przypadku Misqamacusa). I choć niby możemy przewidzieć ogólny zarys historii, to jednak czasami Graham Masterton potrafi zaskoczyć, aczkolwiek mam wrażenie, że akurat ta część cyklu była pisana nieco na siłę i nie jest tak przemyślana, jak chociażby dwie poprzednie.
Choć Armagedon wypada najsłabiej z całego cyklu, to i tak niebawem sięgnę po ostatni tom, aby przekonać się, jak ostatecznie zakończy się wojna toczona przez głównego bohatera i manitou. Nie wypadałoby już nie dokończyć serii, prawda?
www.bookeaterreality.blogspot.com
Słów kilka na temat powieści jak zwykle znajdziecie na moim blogu. Zapraszam:
http://magicznyswiatksiazki.pl/armagedon-graham-masterton/
PODRÓŻ PRZEZ KONAJĄCĄ AMERYKĘ
Już sam widok nazwiska Mastertona na okładce to gwarant jeśli nie dobrej zabawy (w dorobku angielskiego pisarza bowiem nie brakuje literackich koszmarków), to przynajmniej znakomicie napisanej historii. Jeśli jednak dodać do tego Manitou, wiadomo już, że na czytelników czeka kawał dobrego horroru. Klimatycznego, lekkiego, podanego z humorem, ale i brutalnością, na jaką zasługuje. Od początku istnienia serii zdania na jej temat są podzielone, nie inaczej jest w przypadku tej części, ale ja, jako zwolennik cyklu, znakomicie bawiłem się w trakcie lektury i śmiało mogę polecić "Armagedon" każdemu, komu podobały się poprzednie tomy. Ale przejdźmy do konkretów.
Najpierw kilka słów o samej fabule. Jak się można domyślić, nie jest ona szczególnie odkrywcza i przebiega według tego samego schematu, co dotychczas, ale nie o to przecież chodzi, by wyrywać się konwencji, a doskonale w nią wpasować i Masterton robi to z dobrym skutkiem. Jak zawsze więc Amerykę dosięga jakaś katastrofa, jak zawsze okazuje się też, że za wszystkim stoi żądny zemsty na białym człowieku Misquamacus i jak zawsze do walki z nim stanąć będzie musiał Harry Erskine - oczywiście razem z towarzyszami. Tym razem jednak USA stają się ofiarą plagi ślepoty. Prezydent kraju wsiada na pokład śmigłowca, udając że jest z nim wszystko ok, tak, by nie zauważyli tego ludzie, jednak nic nie jest dobrze - stracił nagle wzrok i nie wiadomo dlaczego. Niestety, tego stanu rzeczy nie da się długo utrzymać w tajemnicy, bo ślepota dopada coraz więcej Amerykanów. Piloci tracą wzrok w trakcie lotów i samoloty spadają z nieba. Nagle oślepli kierowcy rozbijają się na ulicach. Pracownicy nie widząc co robią doprowadzają do tragedii. Stany Zjednoczone stają na krawędzi zagłady. Kto może ocalić świat przed Armagedonem? Oczywiście Harry Erskine i Amelia Crusoe, którzy doskonale wiedzą, że Misquamacus powrócił i jak go powstrzymać. Niestety tym razem czekają na nich kolejne kłopoty. Muszą bowiem nie tylko ruszyć przez upadającą Amerykę, ale także zgłębić sekrety indiańskiej magii...
Chociaż oba tytuły, poza samą wędrówką przez Stany oraz zgłębianiem lokalnej dziwacznej magii, nie mają ze sobą wiele wspólnego, lektura tego tomu cyklu "Manitou" skojarzyła mi się z kultową serią komiksową "Kaznodzieja". To jednak tylko luźne skojarzenie, rzecz bez większego znaczenia, choć też obudziła we mnie pewną sympatię do "Armagedonu". Nie trzeba było jednak aż takich elementów. Mamy tu bowiem do czynienia z powieścią udaną i przy okazji dobrze kontynuującą cykl.
Co prawda całość jest już jednak nieco wtórna i nie wnosi nic nowego do cyklu, a mimo to czyta się znakomicie. Jest tu bowiem wszystko to, za co miłośnicy pokochali "Manitou". A co dokładnie? Oczywiście klimat, szaloną akcję, sympatycznych bohaterów, humor... Skala wydarzeń jest epicka, jak to w poprzednich tomach bywało, i robi duże wrażenie, nawet jeśli wszyscy doskonale to znamy. Do tego całość napisana jest po prostu znakomicie, w sposób lekki, łatwy i szybki w odbiorze, ale literacko udany i przykuwający czytelniczą uwagę.
Tak więc, polecam ten, jak i poprzednie tomy. Seria "Manitou" to solidna porcja znakomitej lektury dla miłośników grozy. Wciąga, dostarcza emocji i po prostu świetnie się czyta. Aż szkoda, że przed nami jeszcze tylko jeden tom.
Pewnego dnia do wydziału sanitarno-epidemiologicznego w San Francisco przychodzi staruszek, który skarży się, że jego dom... oddycha. Wkrótce...
Zamożny adwokat, Craig Bellman, decyduje się kupić podupadłą wiejską rezydencję, zbudowaną przed laty przez ekscentrycznego milionera, znanego z umiłowania...
Przeczytane:2018-08-05, Ocena: 3, Przeczytałam, Mam,
"Wy zabiliście nie tylko nasz lud, ale też całą naszą kulturę. Zabiliście nasze tradycje, naszą religię, ukradliście z umysłów naszych dzieci święte opowieści, które stworzyły naszą tożsamość."
Pasmo katastrof dotykających amerykański kontynent w tej odsłonie cyklu robi wstrząsające wrażenie. Mroczne moce w akcie zemsty nie szczędzą gatunkowi ludzkiemu bólu i cierpienia, nie ma znaczenia, że współczesne pokolenia nie odpowiadają bezpośrednio za zbrodnie dokonane na rdzennych mieszkańcach dawnej Ameryki, ale skoro była ogromna wina musi też być proporcjonalnie wysoka kara. Ludzie nagle tracą wzrok, a ich ostatnim obrazem są niewyraźne indiańskie postaci i marionetkowe cienie. Śmierć zbiera krwawe żniwo w spadających na ziemię samolotach, mega karambolach na autostradach, intensyfikujących się zamieszkach na ulicach miast. Przestają funkcjonować środki masowego przekazu, linie telefoniczne, stacje energetyczne, służby pomocy. W społeczeństwie narasta przerażenie i histeria. Tylko garstka osób jest świadoma z czym złym i okrutnym tak naprawdę przyjdzie im się zmierzyć. Fałszywy jasnowidz Harry Erskine i medium o dużych umiejętnościach Amelia Crusoe kolejny raz próbują ocalić świat od zagłady.
Pomysłowość autora duża, odwołania do mitologii indiańskiej, plemiennych legend, mściwych demonów i pomocnych duchów, jednak ten tom mało nimi nasycony. Nie ma też nacisku na realistyczne przedstawienie scenariusza zdarzeń, ale horrory rządzą się swoimi prawami. Znajdziemy za to wiele scen potraktowanych z humorem, na zasadzie relaksowej przygody, bazującej na sympatycznym, choć symbolicznym dreszczyku emocji. Z uśmiechem patrzy się na klasyczne postrzeganie antagonizmów między Amerykanami i Rosjanami, pokłosie zimnej wojny wciąż mocno drzemiące w świadomości społecznej, i oczywiście silny wodzowski wizerunek głowy państwa. Lekka narracja zgrabnie prowadzi fabułę, powieść nie należy do ambitnych, ale i też nie miała taka być, to okazja do chwili prostej rozrywki odciągającej myśli od problemów dnia codziennego.
bookendorfina.pl