Gdy dotarłam na miejsce, huczało mi w głowie, trochę od hałasu na autostradzie, trochę ze zmęczenia. Po części z pewnością ze stresu. Do tego nie mogłam znaleźć adresu podanego przez firmę. Zatrzymałam się przed jednym z budynków, podejrzewając, że jest tym właściwym. Jednak nie było widać numeru domu. Nie widziałam również wejścia. Dostrzegłam, jak za szybą drzwi tarasowych szczupła kobieta z długimi nogami macha energicznie rurą od odkurzacza. Nie mając pewności, czy jestem we właściwym miejscu, zadzwoniłam do koordynatora. Pan Waldemar oświadczył, że on też będzie za kilka minut, i poprosił, bym poczekała. Przyjechał furą, czymś w rodzaju dżipa. Z auta wyszedł postawny mężczyzna, nawet przystojny. Być może byłam jedynie zaślepiona przepychem. Widokiem auta, jego płaszcza, ciągnącego się za nim w nieskończoność, oraz zapachem luksusowych perfum unoszącym się w powietrzu. Jak sierotka stałam z walizeczką koło mojej „mikrusi”. Wykończona podróżą. Przepocona, zakurzona, z modlitwą na ustach o dobre zlecenie. Waldemar zamaszystym krokiem przeszedł się wzdłuż ulicy. Również miał wątpliwości, który to budynek. Trochę mnie to zdenerwowało i zapytałam zirytowana, czy jest tu pierwszy raz. Szybko odpowiedział, że nie, ale szczerze mówiąc, nie bardzo przypomina sobie, jak wyglądał budynek i którędy do niego wchodził. Podzieliłam się więc tym, co zaobserwowałam. Wskazałam na kobietę nadal walczącą z odkurzaczem, mówiąc, że wydaje mi się, że to ten dom. Nie widać jednak wejścia. Przed nami rozciągał się taras. Koordynator bez namysłu ruszył w stronę tarasu. „No fajnie”, pomyślałam. „Wbijam się na zlecenie tarasem”.

Reklamy