Zdradzane przez wszystkich przesiadują w przychodniach, gdzie poirytowani lekarze wypisują im recepty na lekarstwa, które choć zjadają kawał emerytury, i tak mało pomagają na ból, lęk i osamotnienie. Mile widziane są za to w kościołach, bo tam nie oczekuje się autonomii, niezależności; przeciwnie: podległości, cierpienia i braku własnego głosu.
Nieprawda, że czas leczy rany i zaciera ślady. Może tylko łagodzi przykrywając wszystko osadem kolejnych przeżyć i zdarzeń. Ale to, co kiedyś bolało, w każdej chwili jest gotowe przebić się na wierzch i dopaść. Nie trzeba wiele, żeby przywołać dawne strachy i zmory. Gdyby nawet trwały w ukryciu, zepchnięte na samo dno, to przecież gniją gdzieś tam, na spodzie, i zatruwają duszę, zawsze pozostawiając jakiś ślad - w twarzy, w ruchach, w spojrzeniu - tworzą bariery psychiczne, kompleksy. Nie pomoże wódka, nie pomoże szarpanie się w skrajnościach, od usprawiedliwiania do potępiania.