Jamal zjadał niebo. Otwierał usta tak szeroko, że u nasady żuchwy czuł delikatne chrupnięcia, kiedy wciągał w siebie tę pulchną, ciężką biel, która unosiła się i wirowała wokół niego. Na języku znikała bez śladu. Biegał w kółko, zjadając skrawek gęstego, białego, spadającego nieba, i wyobrażał sobie, jak się nim stopniowo wypełnia, zimnem i oddaleniem, ogromną, iskrzącą się pustą przestrzenią.
Jamal zjadał niebo. Otwierał usta tak szeroko, że u nasady żuchwy czuł delikatne chrupnięcia, kiedy wciągał w siebie tę pulchną, ciężką biel, która unosiła się i wirowała wokół niego. Na języku znikała bez śladu. Biegał w kółko, zjadając skrawek gęstego, białego, spadającego nieba, i wyobrażał sobie, jak się nim stopniowo wypełnia, zimnem i oddaleniem, ogromną, iskrzącą się pustą przestrzenią.