Józef Witwicki jako dziecko marzył o podróży do Afryki. Spełnił to marzenie w latach osiemdziesiątych, gdy wyjechał na Czarny Ląd jako inżynier, by budować drogi. Z jego zapisków powstała książką.
Nie jest to wygładzona opowieść podróżnika o przygodach wśród ostatnich przedstawicieli murzyńskich plemion, ale raczej chropawa historia człowieka, który bez specjalnego przygotowania dosłownie zderza się z obcą sobie kulturą.
Autor nie jest antropologiem, badaczem kultury, ale nie jest też przypadkowym turystą, któremu pokazuje się pocztówkowe widoczki, by zabrał do domu dobre wspomnienia. Pojechał tam, by pracować z ludźmi, żyć z nimi w jednym miejscu, nauczyć się ich języka i obyczajów, by móc wykonywać swoje obowiązki. Pisze o kontrastach, bogactwie i biedzie. To pierwsze w kraju lat osiemdziesiątych nie było mu znane, to drugie go zszokowało. Opisuje dzieci, którym rodzice obcinają kończyny, by mogły wzbudzać większą litość i więcej wyżebrać. Pisze o małych dziewczynkach, dawanych gościom „w prezencie", o ich zażenowaniu, gdy nie zgadza się wykorzystać ich młodości. Wspomina, oczywiście, o dziwacznych potrawach, traktowanych jak największe smakołyki, których musiał skosztować, by zostać zaakceptowanym przez lokalną społeczność. Pisze z perspektywy typowego Polaka, najmądrzejszego na świecie, oburzonego, nie potrafiącego zrozumieć pewnych obyczajów. Dziś chyba taki sposób pisania byłby nie do pomyślenia. Autora zdecydowanie nie obchodzi poprawność polityczna. Wiele rzeczy mu się nie podoba, nie potrafi ich zaakceptować, z drugiej jednak strony nie może przecież pewnych rzeczy zmienić, nie ma do tego prawa. Jednak ulega pokusie białego człowieka, porównuje tamtejsze zachowania do europejskich. Targowisko nazywa marketem. Wydaje się, że jednak traktuje mieszkańców z góry. Czy można go usprawiedliwiać? Chyba tak. Nikt nas przecież od dziecka nie przygotowuje do takich przygód, a to z pewnością była wielka przygoda – szczególnie w tamtych czasach.
Przyznać jednak należy, że pomimo możliwości technologicznych, jakimi obecnie dysponujemy, wciąż bardzo mało wiemy o tym olbrzymim kontynencie. Autor spotkał się z tubylcami, którzy potrafili wymienić sławnych Polaków, wiedzieli, że w Polsce panuje stan wojenny. A czy autor wiedział, kto rządzi krajem, do którego przyjechał? Jakich ma poetów, malarzy, piłkarzy?
Ta książka potwierdza, że zamknięci w ciasnych ścianach Europy, bardzo niewiele wiemy o tym, czym żyje reszta świata. Warto do tej książki sięgnąć, by poznać jeden z punktów widzenia.