W blaknącym blasku miejskiego zmierzchu siwiejący mężczyzna tkwił nieruchomo w sfatygowanym fotelu. Drzemał, marzył lub nie żył…
Kanada, Toronto i mieszkanie w niezbyt zamożnej dzielnicy. Można rozejrzeć się dyskretnie, ale i tak zapewne dojdziemy do wniosku, że poza pudłem z książkami nie wyróżnia tego miejsca nic szczególnego. Raczej pustawo i głucho. Kim jest śpiący mężczyzna? To polski emigrant, człowiek w średnim wieku, intelektualista, samotnik z wyboru, wrażliwy i chorobliwie drażliwy neurastenik – Henryk Harsynowicz, bohater powieści.
Dlaczego mieszka sam, skoro ma rodzinę? Dużo by o tym mówić, zdradzę tylko, że Henryk musiał się trochę postarać, nim wszyscy go opuścili. Jego przeszłość autor ujawnia raczej zdawkowo, ale przyczyny wyjazdu z kraju oraz odejścia najbliższych przedstawił dość dokładnie. Cofnijmy się zatem w czasie…
W młodości Henryk, protegowany przez ojca, prominentnego ubeka, nawiązał współpracę z tajną policją peerelu. Był to krótki incydent, bo wkrótce (na złość ojcu?) przeszedł na „jasną stronę mocy” i zaczął działalność w Solidarności. W ‘81 roku został internowany, a swoje uwięzienie paradoksalnie uznał za przepustkę do wolności i zwolnienie z obowiązku utrzymywania rodziny. W końcu, jeżeli można liczyć na zamożnego ojca… W stosunkowo bezbolesny i łatwy sposób Henryk „zapisał się w historii”. Spłynęła na niego sława bohatera walczącego o wolność, mógł więc do woli wdziewać maskę męczennika i zasłaniać się statusem ofiary. Tę sytuację potraktował i przyjął jako dar od losu. Zamierzał z niego korzystać, czerpać pełnymi garściami, wycisnąć do cna.
Nie myślał o emigracji, ale poddał się (z wyrachowania?) namowom żony. Wyjechał wbrew sobie, więc nadal mógł odgrywać żałosny spektakl, w którym obsadził się w roli ofiary. Zaczął popadać w marazm, powoli wypuszczał życie z rąk. Z żalem, lecz bezczynnie obserwował proces oddalania się ukochanej kobiety i dzieci. Wreszcie utkwił w martwym punkcie i poddał się bezwolnemu „dryfowi” przez życie. Wydawać by się mogło, że w momencie, gdy go poznajemy, nie jest zdolny do żadnego działania, że w swoim fotelu tylko „drzemie i marzy”. W zasadzie chyba nawet „nie żyje”…
Czytelnik raczej nie zdoła polubić Henryka ani nie będzie się z nim identyfikował. Nie jest to możliwe, gdyż postać głównego bohatera to narodowy mit romantycznego wojownika, ukazany w krzywym zwierciadle. Spójrzmy uważniej: wtedy w głębi lustra, tuż obok Henryka dostrzec będziemy mogli odbicie autora oraz błysk kpiny w jego oku… Próbujemy zrozumieć abnegację bohatera, chociaż wymyka się on jednoznacznej interpretacji. To przecież wrażliwy i uczuciowy człowiek, zastanawiamy się więc, co z nim jest nie tak... Wydaje się, że on sam nie rozumie i nie potrafi ustalić własnej tożsamości.
Skoro nic go w Kanadzie nie trzyma, może powinien wrócić do kraju? Henryk marzy o powrocie od chwili wyjazdu, ale nie potrafi wykrzesać z siebie energii, by podjąć kroki w tym kierunku. Trwałby zapewne w tym stanie nadal, gdyby nie nadarzająca się okazja - znakomity pretekst w postaci biletu na samolot wraz zaproszeniem do objęcia spadku po ojcu… W tym momencie zaczyna się właściwa akcja książki.
Oto Henryk Harsynowicz, syn marnotrawny, po prawie trzydziestu latach powraca do Polski. Przyjeżdża jako obywatel Kanady, bez utraconego polskiego paszportu. Spotyka się z prawnikiem, kolejno odwiedza członków rodziny i rozpoczyna procedurę przejęcia spadku i odzyskania obywatelstwa. Powieść rozwija się na wielu płaszczyznach. Poszukując jakiegokolwiek dokumentu potwierdzającego tożsamość, Henryk wciągnięty zostaje w tryby biurokracji, której nie powstydziłby się Franz Kafka. Odwiedzając członków rodziny rozproszonych po kraju, poznaje wstrząsające dzieje swojej babki i matki (matek?). Wydeptuje ścieżki do urzędów, błądzi, trafia w ślepe zaułki, a wokół niego rozgrywają się wydarzenia o posmaku sensacyjnym...
Czytelnik wraz z bohaterem poznaje powojenną historię Polski, szczególnie te jej wątki, o których niechętnie mówią szkolne podręczniki. Przekonujemy się, że na jej niezwykły dramatyzm wpływ miało niełatwe sąsiedztwo z Rosją, Niemcami i Ukrainą. Niepoślednie znaczenie miały także kontrowersyjne decyzje samych Polaków. Zaangażowanie w walkę o niepodległość albo bierne poddanie się obcej indoktrynacji niejednokrotnie stawiały członków rodzin po przeciwnych stronach barykady…
Krok po kroku Henryk odkrywa zagmatwane losy własnego ojca i charakter machiny, w której działalność był wplątany. Zaczyna rozumieć rozmiary terroru, jaki Józef stosował wobec rodziny i przyczyny utrzymywania w tajemnicy jego poczynań. Henryk musi intensywnie informacje te przyswoić i poukładać. Odkłamać. Rozpoczyna się proces jego wewnętrznego oczyszczenia i uzdrawiania. Czy pozwoli mu to postąpić w sposób właściwy i przyzwoity chociaż raz w życiu? Czy dowie się, kim naprawdę jest? Czy będzie mógł głęboko odetchnąć i zacząć żyć pełną piersią?
Niebanalną rolę w powieści odgrywają kobiety. To znany fakt, że mężczyźni tworzą historię, ale kobiety ponoszą konsekwencje ich wyborów. Autor stworzył wspaniałą galerię postaci: Salomea, Katarzyna, Tamara, Bożena, Halina… To strażniczki domowego ogniska, powierniczki rodowych tajemnic, kontynuatorki tradycji… Ale to także osoby silne, potrafiące odwrócić bieg wydarzeń. Potrafią w obronie bliskich rzucić się w objęcia śmierci, czasem z pokorą dźwigać los, a niekiedy po prostu zwyczajnie odchodzą…
Ślady krwi to powieść wielowątkowa i wieloznaczna. Znajdziemy w niej fascynujące opisy przyrody i wprawnie uchwycony stan ducha poszczególnych bohaterów, obraz polskiego społeczeństwa, krytykę przywar narodowych, a także ukrytą między wierszami – niezbyt wysoko ocenianą – kondycję współczesnej literatury.
Książka napisana jest piękną polszczyzną, to proza najwyższych lotów, wyróżniająca się celnością obserwacji, urzekająca precyzją i elegancją słowa. Lektura jest czasem gorzka, kontrowersyjna i niejednoznaczna. Bezpardonowo piętnuje przywary i mity narodowe, a przedstawiając trudne dzieje narodu, daleka jest od stereotypów. Mimo to czyta się ją dobrze. Autor debiutuje jako prozaik, a czyni to z odwagą i klasą.
Niezwykle jasne i precyzyjne jest przesłanie książki: nie możemy, niestety, zmienić historii, ale powinniśmy ją przyjąć z całym „dobrodziejstwem inwentarza”. Polkowski udowadnia, że prawda ma właściwości terapeutyczne. Pozwoliła Henrykowi zrozumieć, kim jest i dokonać wyboru. Jeśli poznamy odkłamane losy naszych przodków, wiele będziemy musieli odrzucić, wiele potępić i jeszcze więcej wybaczyć. Będziemy mogli jednak świadomie wybrać z przeszłości to, co dla nas dobre i być może unikniemy powielania błędów naszych protoplastów.
Sprawdzam ceny dla ciebie ...