Jak mądrze wychować dziecko? Co zrobić, żeby było szczęśliwe? Żeby poradziło sobie w życiu i miało dobre kontakty z innymi ludźmi? Co robić, gdy zachowuje się niezgodnie z oczekiwaniami? Czy na pewno dobrze wychowuję swoją pociechę? To tylko kilka z licznych pytań, jakie zadaje sobie każdy rodzic. Wiele osób, szukając odpowiedzi, sięga po różnego rodzaju poradniki wychowania. Co proponuje nam poradnik o intrygującym tytule „Serce dziecka”?
Autor uznaje, że w wychowaniu najważniejsza jest cnota roztropności. Poświęca zresztą tej cnocie wiele słów na początku książki. Roztropność, czyli przede wszystkim obiektywizm. Umiejętność słuchania dziecka. Szacunek do Niego jako odrębnej istoty. Miłość, ale nie ślepą, tylko rozsądną. Wszelkie błędy w myśleniu, które mogą zaciemnić realistyczny osąd sytuacji wychowawczej, autor określa nietypowym, lecz bardzo trafnym mianem wirusów. Wirusów, które wkradają się w nasz system zdrowego rozsądku i go niepostrzeżenie uszkadzają. Zasadnicza część książki poświęcona jest właśnie owym intruzom w „oprogramowaniu”. Autor wskazuje je po kolei. Argumentacja przeciw nim jest bardzo klarowna i logiczna. Trudno się z nią nie zgodzić. Wywód ilustrują liczne autentyczne wypowiedzi zarówno dzieci, jak i rodziców. Całość jest gdzieniegdzie okraszona perełkami humoru. Oto, dla przykładu, wypowiedź na temat nadopiekuńczości:
„trudno jest przekonać lep na muchy, by się cieszył, kiedy właśnie mucha odfruwa.”
Widać, że autor naprawdę kocha i szanuje dzieci. Jest świetnym obserwatorem. Wykład jest przejrzysty i bardzo logiczny. Książkę polecam każdemu rodzicowi. Można się wiele nauczyć. Naprawdę otwiera oczy. Tyle o zaletach.
Byłby to świetny poradnik, ale czegoś zabrakło. Zabrakło do tego, żeby czytać tę książkę jednym tchem. Mimo licznych zalet, pozostaje lekki posmak rozczarowania. Długo się zastanawiałam, o co właściwie chodzi – nie mam niby formalnych zarzutów, znalazłam w treści wiele mądrości i piękna, więc skąd ten niejasny niedosyt? W końcu odkryłam, co mi przeszkadzało w czytaniu i podskórnie drażniło. Negatywnie nastroił mnie sam wstęp – o cnocie roztropności. Autor uderza tutaj, i w paru innych miejscach, w patetyczny, podniosły ton, który zupełnie nie pasuje. Jest sztuczny, napuszony i drętwy. To wyraźnie zaciemnia obraz całości. Materiał był na wielki koncert, ale niestety wykonawca nie sprostał wyzwaniu i w niektórych miejscach zdarzyło Mu się fałszować. A umysł ludzki jest tak skonstruowany, że fałsz przyćmiewa piękno całości. Szkoda. Czytając książkę, miałam nieodparte, irytujące wrażenie, że jestem pouczana. Na domiar złego ta patetyczność i drętwość sprawiała, że miałam uczucie, jakby mówił do mnie Pinokio. Wewnątrz kryje się żar serca, ale powłoka i ton głosu są wyraźnie drewniane. Jednak, jak mówił Mickiewicz w „Dziadach”, „plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi”. A głębia treści powoduje, że mogę książkę z czystym sumieniem polecić wszystkim zatroskanym rodzicom.
Kalina Beluch