Kolejne morderstwo, kolejna ofiara i kolejne śledztwo w wykonaniu uroczej sierżant z St. Paul, Paris Murphy. Tak właśnie z końcem roku wydawnictwo Aurum w swej kryminalnej serii przybliża nam następny już odcinek sygnowany nazwiskiem Theresy Monsour, zatytułowany „Mroczny dom”. To już trzecia po „Czystym cięciu” i „Zimnej krwi” książka tej autorki, ale - co zaskakujące - niewiele odbiegająca od swoich poprzedniczek.
Cała opowieść rozpoczyna się w północno-wschodniej Minnesocie, w miasteczku Iron Range, a dokładniej w przydrożnym barze o dziwnie brzmiącej nazwie „Czerwone drzwi Meggie”. Jest to miejsce, do którego najczęściej zaglądają starzy bywalcy - górnicy z pobliskiej kopalni takonitu lub przejeżdżający tędy myśliwi polujący w sezonie na jelenie. To tutaj na jednego drinka zatrzymała się „różowa paniusia”, profesor Serena Ransom, będąc jednocześnie świadkiem napadu na bar i późniejszego zabicia napastnika przez barmana, któremu - co tu dużo ukrywać - gorąco kibicowała. Barmanem okazał się kulawy młodzieniec pracujący u Maggie. Wypadek z baru stanie się początkiem zażyłej i demonicznej znajomości pomiędzy doświadczoną przez życie panią profesor a młodym kaleką, którzy po zamordowaniu niedoszłego rabusia pozbywają się jago ciała i uciekają. Od tego momentu, jak na kryminalną fabułę przystało, śledzimy poczynania zarówno wymiaru sprawiedliwości, jak i kolejne występki pary przestępców, którzy, jak to bywa u Monsour, w swoich poczynaniach kierują się obłędem i własnym szaleństwem. I tak oto kolejne śledztwo się zazębia, krok po kroku nieubłaganie zmierzając do swego zakończenia i pojmania morderców. Czyli śmiało można powiedzieć - stary schemat z niewielkimi kosmetycznymi zmianami.
Abstrahując od wątku kryminalnego, autorka, bardziej niż w swoich poprzednich dwóch książkach, skupiła uwagę na opisywaniu prywatnego życia swojej głównej bohaterki. A jak wiemy, jej małżeńskie problemy rozpoczęły się dużo wcześniej niż fabuła „Mrocznego domu”. Już w „Zimnej krwi” Paris miała trudności z odnalezieniem wspólnego języka z mężem lekarzem Jackiem Ramierem, ale nie było to tak nachalne jak w tej części. Już od samego początku, od wspólnej wyprawy na pustynię Sonoran na północny-wschód od Phoenix oglądamy między nimi, coś co można by określić mianem walki przeciwstawnych charakterów. Z jednej strony pragnący stabilności mąż, a z drugiej - będąca ciągle poza domem żona. I tak oto mamy tutaj cały repertuar nieporozumień, kłótni, wzajemnych oskarżeń i ponownego schodzenia się pary kochanków. Jak na kryminał, za bardzo przypomina mi to film obyczajowy, w którym istotniejsze jest to, co czuje główny bohater (bohaterka) niż przebieg samego dochodzenia.
Na zakończenie wypada powiedzieć coś o samym języku powieści, który nie odbiega od tego, do którego przyzwyczaiła nas Theresa Monsour. Języki wciąż pozostaje więc bardzo prosty, często wręcz brutalny i mało estetyczny. Bohaterowie w założeniu mają mówić tak, jak to zwykli czynić zwyczajni Amerykanie, czyli bez upiększeń, tylko, że czasami nie udaje się autorce wyzbyć poczucia przesadnej sztuczności w ich słowach. Ale nie tylko w słowach, bo i w gestach również. Oglądając ich poczynania, czasami miałem wrażenie, jakbym obcował z kukiełkami, a nie z żywymi ludźmi - niestety brak tu konkretnej treści, aby stworzyć przekonywującą osobowość.
„Mroczny dom” to kolejny odcinek tej samej serii. Ani nie jest zbytnio ciekawy, ani tym bardziej w jakikolwiek sposób oryginalny. Co znamienne, książka odbiega od schematu typowego kryminału, oscylując bardziej w kierunku prozy społecznej, socjologicznej. Mamy w niej morderstwo, a i owszem, ale więcej tutaj życia prywatnego głównej bohaterki niż śledztwa, którym zajmuje się zawodowo.
Bunny Pederson nie podobał się brzoskwiniowy kolor, który jej najlepsza przyjaciółka wybrała dla swoich druhen. Po zbyt wielu kieliszkach...
Paris Murphy, sierżant z wydziału zabójstw St. Paul, łączy w sobie libańską egzotykę i irlandzki urok. Jest odważna, zabawna i obdarzona intuicją. Musi...