Na odczyt o swojej książce do maleńkiego szwedzkiego miasteczka na północy kraju przyjeżdża nieco zagubiona autorka publikacji o żywotach świętych. Na spotkanie w domu kultury przychodzi kilka znudzonych osób, średnio zainteresowanych tematem. Autorka wygłasza jednak to, co miała zaplanowane. Na nikim nie wywiera on jednak specjalnego wrażenia. Na koniec podchodzi do niej mężczyzna, który oświadcza, że będzie nocowała u niego. Nie dziwi jej to specjalnie. Organizatorzy spotkań bowiem często oszczędzają na hotelach i lokują ją w mieszkaniach prywatnych osób.
Kobieta wsiada z nowopoznanym Hadarem do samochodu i rusza do jego domu, położonego o kilkadziesiąt kilometrów od miasteczka. Hadar oświadcza, że po raz ostatni prowadził auto, jadąc po nią. Rankiem okazuje się, że spadł śnieg, zasypując drogę. Aby się wydostać, kobieta musi czekać na pług śnieżny. Dowiaduje się, że w identycznym domu obok mieszka brat Hadara, Olof, jego skrajne przeciwieństwo. Hadar choruje na raka i nie może jeść. Olof choruje na serce i objada się słodyczami. Jeden jest solą, drugi - cukrem, jeden jest zasuszony, drugi - zalany tłuszczem. Bracia nienawidzą się do tego stopnia, że jedynym celem i sensem ich życia staje się przeżycie drugiego za wszelką cenę.
W samym środku tej historii tkwi odtąd pisarka, zamierzająca napisać książkę o świętym Krzysztofie, opiekunie śmiertelnie chorych. Obaj bracia wymuszają na niej pisanie. Śnieg nie ustępuje, pług nie przyjeżdża, kobieta zajmuje się więc mężczyznami, poznając ich pełną sprzeczności historię.
Niczym w klasycznym szwedzkim kinie mamy do czynienia z niespieszną fabułą i postaciami odciętymi od świata, żyjącymi własnym, chyba nieco dziwacznym życiem - jeśli w ogóle takie określenie ma jakiś sens.
Ten świat wciąga w siebie, pochłania tak, jak pochłonął ową pisarkę, której jedynym celem stało się zajmowanie się braćmi i pisanie o świętym. Przy tym staje się ona w pewien sposób sługą na wzór swojego świętego. Nie waha się wykonywać przy swoich podopiecznych najgorszych prac. Obrzydzenie budzą już same opisy wrzodów, płynów ustrojowych, wydzielin, ludzkiego smrodu. Obaj bracia, umierając, zdają się rozkładać za życia.
Miód trzmieli ma w książce, oczywiście, znaczenie symboliczne. Ale też jest realnie istniejącym przysmakiem, który leczy wszelkie choroby. Zbieraniem miodu trzmieli zajmował się dziadek głównych bohaterów, nim wpadł do studni ze swoim psem. Siedzieli tam tak długo, że przeżyć mógł tylko jeden z nich…
Marta Wyka zauważa we wstępie, że książki tej nie można czytać dosłownie. Jest w niej coś z mitu, przypowieści o życiu w ogóle, o jego skrajnościach, wyborach, sensach dostrzeganych dopiero w pewnej perspektywie czasowej. Nie można też książki jednoznacznie ocenić czy zinterpretować, każda bowiem próba jest jej spłycaniem.
Miód trzmieli to jedna z tych książek, których nie można wymazać z pamięci. Jej specyficzny, surowy klimat, miażdży czytelnika, któremu naprawdę trudno się po tej lekturze otrząsnąć.