„Kompozytora” Sławomira Górzyńskiego czyta się z mieszanymi uczuciami. Literacko jest to powieść bez zarzutu, jednak kilka węzłów fabularnych wydaje się być zbyt czytelnych. Inna sprawa, że motywacji bohaterów do końca przewidzieć się nie da i ogólnie wydana przez Muzę powieść wychodzi zdecydowanie na plus.
Główny bohater, Gregor Zwaitze, nie ma w życiu szczęścia. Wymarzoną profesurę zamiast niego otrzymuje W., obłudny kolega i rywal – także do serca ukochanej Zwaitzego. Bohater nie ma z czego spłacić zaciągniętych długów, coraz boleśniej też zdaje sobie sprawę ze swojej przeciętności. Niemoc twórcza pogłębia depresję – Zwaitze nie ma jak wybrnąć z tej sytuacji. Wyjeżdża w Alpy i tam, w jednej z zapomnianych willi, odkrywa na strychu skrzynie z partyturami. Po wprowadzeniu do komputera tajemniczych nut spostrzega, że ma do czynienia z arcydziełem, które w dodatku do tej pory nie ujrzało jeszcze światła dziennego. Gregor Zwaitze staje przed życiowym wyborem: czy zasłynąć jako odkrywca partytur Wilhelma Corrado Fuchsa, czy też przedstawić znalezione kompozycje jako własne. Rozstrzyga o tym przypadek, ale bohater musi go poprzeć czynami. Skrywaną skrzętnie tajemnicę zna ktoś jeszcze – a to sprawia, że Zwaitze nie może czuć się całkowicie bezpiecznie…
Z raz obranej drogi trudno będzie zawrócić, rozwój wypadków w „Kompozytorze” jest konsekwencją pierwszej, impulsywnej reakcji. Ale równolegle z głównym wątkiem fabuły buduje Górzyński drugą akcję, tym razem – ukłon w stronę powieściowej przeszłości. To składana z domysłów i plotek, z nikłych przesłanek i wyobraźni, tworzona przez żonę Zwaitzego pseudorelacja Fuchsa, genialnego kompozytora-samouka, okrutnie potraktowanego przez los chorobą, która oszpeciła jego twarz. Mamy więc zestawienie dwóch opowieści dwóch mężczyzn, których łączy jedynie uwielbienie dla muzyki. Samorodny talent zyskuje szczęście w miłości, chociaż nie może zaistnieć w sztuce. Jego mniej uzdolniony następca zbiera laury na polu muzyki, nie dostaje natomiast wiele w relacjach z innymi ludźmi. Pod tym względem można odczytywać „Kompozytora” jako niemożność osiągnięcia pełnego szczęścia i jako ciągłe, skazane na porażkę, dążenie do samorealizacji.
Jest u Górzyńskiego podporządkowane fabule zderzenie trzech stylów narracji. Pierwszy, niemal przezroczysty, to opowiadanie Zwaitzego, pierwszoosobowe i niezatrzymujące na sobie uwagi, chociaż przecież nie wolne od emocji. Drugi to również pierwszoosobowa relacja, której autorem rzekomo ma być Fuchs. To tekst stylizowany, ale stylizowany dość nieudolnie. Sytuację ratuje Górzyński dzięki fabularnym rozwiązaniom – bo nader wyraźne jest obniżenie pastiszowego stylu. Trzecim rodzajem ekspresji są gatunki prasowe związane z publicznymi wykonaniami dzieł Fuchsa. Recenzje i wywiady ze Zwaitzem przetykają opowieść, „wycinki” z gazet i opinie uznanych krytyków muzycznych nie tyle mają na celu uwiarygodnienie całej akcji, co spowolnienie jej, są też popisem krytyki muzycznej.
Autor – skrzypek i altowiolista – dobrze czuje się w tematach związanych z prezentowaniem co ciekawszych kompozycji. Górzyński mimochodem uczy czytelników mówienia o muzyce, sprawia, że jego utwór jest nieźle skomponowanym czytadłem o lekko sensacyjnym zabarwieniu. Obok muzyki to erotyka stanowi sedno nowatorskich zabiegów; rozkoszuje się Górzyński relacjami swojego bohatera ze związków z kolejnymi kobietami. Splatanie się dwóch życiorysów i trzech dyskursów oznacza, że „Kompozytor” to ciekawa lektura na deszczowe popołudnia.