Musieli być niewidzialni. Nie mogli niczym się wyróżniać, posiadać żadnych znaków szczególnych, nietypowo się ubierać. Musieli za wszelką cenę zachować spokój. Zachowywać się jak zwyczajni europejscy turyści na zagranicznych wakacjach w Azji. Wypoczęci, zrelaksowani. Trudno jednak o to, gdy jest się przemytnikiem, a towar przewozi się... wewnątrz własnego ciała.
Popkultura przyzwyczaiła nas do bardzo jednoznacznego obrazu przemytników. Albo są to demony zła, gangsterzy, bezlitośnie wykorzystujący przypadkowych ludzi, na których w razie „wpadki" spada cała wina, albo też współcześni romantyczni „piraci" walczący z systemem. Bohaterowie Antarabhawy Przemysława Szulgita również w pewnym sensie walczą z systemem. Z systemem, w którym dominują nierówności społeczne, w którym szanse mają wyłącznie ci, którzy mają pieniądze zarobione przez przodków. W którym prawo tylko usztywnia zastany porządek rzeczy. Łamie ludzi, zamiast gwarantować im dostatnie czy bezpieczne życie. Bohaterowie książki zwykle łamią więc prawo bez wahania, ale czynią to w ramach buntu przeciwko systemowi. Nikomu nie czynią krzywdy, nie okradają bowiem konkretnych ludzi, tylko wydumany konstrukt, jakim jest system. Tytułowa antarabhawa oznacza w sanskrycie przestrzeń między światami. Bohaterowie książki Przemysława Szulgita poruszają się między światami – Europą a Azją, ale też istnieją jakby właśnie poza światami, funkcjonują poza systemem. I poza prawem.
Dylematy moralne jednak pozostawmy na boku – pytania o słuszność postępowania bohaterów, o etykę pojawiają się w książce Szulgita niejako na marginesie, w postaci aluzji, cytatów, anegdot, czasem padają w dialogach. Autor sugeruje na przykład, że przemytnicy byli tak naprawdę bardzo potrzebni, by... ożywić gospodarkę. Ale w głównej mierze przedmiotem jego opowieści są przejaskrawione, oczywiście, ale jednak oparte na przeżyciach Szulgita i jego znajomych, doświadczenia przemytników działających w latach dziewięćdziesiątych XX wieku przede wszystkim na terenie krajów azjatyckich. Te zaś okazują się wyjątkowo barwne. Szulgit opisuje różne metody dokonywania przemytu. Przemytnicze know-how i how-to, lifehacki, sztuki i kruczki. Małe sukcesy, wielkie wpadki i ich – poważne lub mniej poważne – konsekwencje. Historie konkretnych ludzi, ich dramaty, porażki i sukcesy, smutki i radości.
Antarabhawa bywa – wbrew tytułowi – opowieścią mocno cielesną. Ci, którzy próbowali dokonywać przemytu, ukrywając towary chociażby w butach, bardzo często ponosili porażki. Przemyt ukrywano więc na przykład w książkach, ale świetnym miejscem ukrycia waluty czy złota bywało... ciało przemytnika. Miało to swoje wady: pojemność nie była nieograniczona, a i wpadki bywały czasem wyjątkowo widowiskowe. Niektóre więc obrazy przywoływane przez autora są na granicy dobrego smaku. Bywają groteskowe. Absurdalne. Bywa, że budzą uśmiech. Czasem – niedowierzanie. Są jednak swoistym dokumentem ukazującym czas, który nie tak dawno przecież przeminął. Świat, o którym większość czytelników mogła tylko słyszeć.
Jest Antarabhawa powieścią przemytniczą, którą czyta się jak dobrą książkę przygodową. Choć fabułę oparto na prawdziwych wydarzeniach, akcja toczy się tu wartko, a bohaterowie okazują się niezwykle barwni i autentycznie interesujący. Szulgit odtwarza też częściowo ich język i sposób mówienia, początkowo nieco egzotyczny dla przeciętnego czytelnika, jednak oswaja się go na ponad 500 stronach powieści. Wszystko to nadaje tej historii znamion autentyczności i wiarygodności.