Życie Ewki S. w pigułce.
Życie Ewki S. w pigułce.
Była zwyczajna, może tylko tyle, że trochę infantylna i bujająca w obłokach. Na tle klasy wyróżniała się tym, że była drobna, jeszcze taka niekobieca. Zaczątki piersi ledwo odznaczały się małymi, sterczącymi sutkami pod t-shirtem. Szkoła nie była dla niej najważniejsza, może dlatego, że mimo siedzenia z nosem w książkach całymi wieczorami, efekty jej pracy były mizerne. Wywołana do odpowiedzi czerwieniła się i jąkała.
Z rodzicami też nie układało się jej najlepiej. Matka, kobieta o obfitych kształtach, była krzykliwa i wymagająca. Ojciec niewielkiej postury, cichy, podporządkowany żonie. Kiedy dorośli wstawali do pracy, Ewka szła po świeże bułeczki, mleko, serek. Po powrocie wychodziła na spacer z maskotką mamy - buldogiem, trzymając go na rzemiennej lince, która nieraz lądowała na jej plecach. Zwyczajnie, obrywała za byle co. Kiedy wracała do domu, mama jeszcze spała-była gospodynią domową, mogła więc sobie pozwolić na długie leżenie w łóżku! Po powrocie ze szkoły czekało na Ewkę sprzątanie, prasowanie , obieranie ziemniaków i tak w kółko.
Lubiła za to chodzić na religię, do salki przy kościele. Stało się to jednak dopiero po tym, kiedy do parafii trafił nowy ksiądz i właśnie z jej klasą prowadził lekcje religii. Był w średnim wieku, przystojny, choć niezbyt wysoki. Na głowie burza kruczoczarnych włosów, fachowo przystrzyżonych. Cerę miał śniadą i miało się wrażenie, że nie opuszcza plaży przez cały rok! Miał na imię Wacław.
Pokochała go całym sercem. Z upływem czasu stała się dla niego bardzo uciążliwym balastem. Myliłby się ten, kto podejrzewałby, że ksiądz, sytuację tę w jakikolwiek sposób wykorzystywał. Ewka zwracała się do niego z różnymi pytaniami, bywała natrętna. W niedzielne przedpołudnia stawała w kościele jak najbliżej wygłaszającego kazanie duchownego, obok ambony. Zawsze wiedziała, o której godzinie spotka go w świątyni.
Któregoś dnia koleżanka z podwórka podczas dziecinnej sprzeczki powiedziała , że została ona zabrana z domu dziecka, a jej obecni rodzice nie są jej prawdziwymi. Zdradziła tajemnicę powierzoną jej przez babcię… Ewka wróciła do domu z płaczem. Mama zignorowała ją.-Bzdury- powiedziała. Dziewczyna nie miała komu wyżalić się. Zwierzyła się tylko jedynej, prawie przyjaciółce - Ance. Lecz tamta miała wiele koleżanek i prawdziwszą przyjaciółkę, taką od serca. Anka pocieszała ją mówiąc: - To na pewno jakaś pomyłka, nie przejmuj się. Nie do końca wierzyła w jej rewelacje. Oczywiście, łzy Ewki płynęły jeszcze bardziej. Nocami myślała nad swoim życiem, nad tym, kim właściwie jest, gdzie są jej prawdziwi rodzice, kim są? Jednak nigdy nie miała ich odnaleźć.
Odtąd Ewka, jeśli tylko miała taką możliwość, przeszukiwała mieszkanie. Miała nadzieję, że znajdzie jakieś dokumenty, które wyjaśnią jej pochodzenie. No i znalazła… Wylewane łzy nie koiły jej smutku i już wiedziała, dlaczego była rodzicom tak obca i do czego była im potrzebna, zwłaszcza matce…
Coraz bardziej koncentrowała się na swoim uczuciu. Nadszedł czas kolędy. Oczywiście, ich mieszkanie odwiedził ks. Wacław i nie był to przypadek. Po grzecznościowej wymianie zdań, poprosił rodziców Ewki o rozmowę na osobności. Mama kazała jej wyjść z pokoju i wyprowadzić psa na spacer. Oni dowiedzieli się o poczynaniach córki wobec księdza, a on o adopcji.
Szybciej niż inni kapłani zmienił parafię. Ale cóż to znaczyło dla niej! Zwyczajnie, sobie wiadomymi sposobami, dowiedziała się, gdzie można go teraz znaleźć. Na msze chodziła teraz do innej parafii. Cóż to jest godzinny spacer tam i z powrotem. Stała jak zwykle blisko niego i łapczywie słuchała każdego słowa homilii. Niektóre fragmenty brała sobie do serca i wtedy jej policzki oblewał szkarłatny rumieniec. Wstydziła się tego bardzo, ale nie znalazła na to lekarstwa…